Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/009

Ta strona została skorygowana.

został odrazu dla rynsztoków, do których Boccacio miał u nas zbyt wielkie szczęście. Okrzyczany za pornografa, stał się dobrym żerem dla wydawniczych „Tausendkünstlerów“ i dostawców literatury brukowej. Arcydzieło romansu średniowiecznego wprowadzono do towarzystwa „Barbary Ubryk“, „Chorób sekretnych“ i „Samogwałtu u mężczyzn i kobiet“. Niechże wydanie niniejsze będzie choćby częściową spłatą długu, zaciągniętego w Polsce wobec pamięci wielkiego Florentczyka!
Styl i język Boccacia do najłatwiejszych nie należy. Jego okres jest jak krzywa linja, która się wije, kręci i gmatwa, zatracając się wreszcie gdzieś na manowcach, wraz ze swemi nawrotami, urywanym wątkiem i łataniną. Zdania czynią wrażenie fałd tuniki klasycznej, pełnej okazałości i dostojeństwa. Plautus treści połączył się z Cyceronem formy, scholastyk ubrał się w modne szaty, a jednocześnie martwy mechanizm łaciny ożywił się dzięki imaginacji, będącej w tym wypadku teatrem życia — można więc mówić równie dobrze o retoryce, logice i zamaskowanych sylogizmach, przy których na sen się zbiera, jak i o jedynym w swoim rodzaju organizmie żywym, o potężnej, niestarzejącej się nigdy „vis comica“ średniowiecznego arcydzieła. Gdy formę oderwiemy od treści i traktować ją poczniemy, jako sztuczne, w pocie czoła wypracowane narzędzie, przemówi do nas bezpośrednio śmiech i komizm, czyli to, co najważniejsze. Forma i styl, tak związane z autorem i jego wiekiem, że naśladownictwo ich jest prawie niemożliwe, sprawiają na nas dzisiaj czasami wrażenie czegoś irytująco niezdarnego. Trzeba jednak pamiętać, że Boccacio tworzył dopiero język literacki z tego surowego materjału, który mu pozostawił w spadku nieznany autor „Cento novelle antiche“. Pod tym względem podobny jest do naszego Reja. Czyż do autora „Zwierciadła“ może mieć ktoś pretensję za to, że nie pisał tak gładko, jak Krasicki?
Tłumacz musiał się borykać z okresami cycerońskiemi, zajmującemi połowę albo i więcej strony. Nieraz, gdy się zdawało, że się już szczęśliwie do kropki dociąga, nagle gdzieś z boku wyłaziło jeszcze jedno przeklęte zdanie podrzędne, niszcząc za jednym zamachem całą koronkową robotę. Gdyby dać wierną kopję tych dłużyzn, polski przekład „Dekameronu“ mógłby stanowić lekturę interesującą tylko dla filologów. Dlatego też zrezygnowałem odrazu z niewolnictwa składniowego, rozczłonkowywując i nicując niemiłosiernie każdy z tych zawiłych i ciągnących się w nieskończoność okresów; jednakże skrótów nie przeprowadzałem żadnych, nawet tam, gdzie Boccacio wpada w sztuczną retorykę i po moralizatorsku ględzi. „Dekameron“ tyle razy już „przyprawia-