Szczęsna, że ziemskie sny mi się spełniły,
Jedną nadzieją teraz duszę pieszczę,
Że śmierć miłości nie zmoże,
I że Ty kiedyś zwolisz dobry Boże,
Abyśmy w niebie kochali się wiecznie!
Później inne jeszcze pieśni śpiewali, tańczyli różne tańce i na różnych instrumentach grali. Wreszcie nadeszła pora spoczynku. Wszyscy przy blasku pochodni do komnat swoich się rozeszli. W ciągu dwóch dni następnych, będąc zabawni wypełnianiem poleceń królowej, z wielką niecierpliwością niedzieli oczekiwali.
Już zorza zmieniła purpurę swoją na złoto, gdy królowa, podniósłszy się z pościeli, całe towarzystwo obudzić kazała. Marszałek dworu wysłał był już przedtem wszystkie potrzebne rzeczy na nowe miejsce pobytu, chcąc przygotować wszystko na przybycie gości. Ujrzawszy, że królowa już do drogi się zbiera, rozkazał resztę sprzętów zabrać i pociągnął ze służbą w ślad za damami i młodzieńcami. Królowa szła na przodzie wolnym krokiem, w otoczeniu dam i trzech kawalerów, wśród śpiewu dwudziestu słowików i innych ptasząt, mało uczęszczaną ścieżyną, porosłą trawą i kwiatami, które już do słońca otwierały kielichy swoje. Droga wiodła na zachód; towarzystwo szło, gwarząc wesoło, przekomarzając się z sobą i wesoło się śmiejąc. Ledwie dwa tysiące kroków uszli, gdy królowa, około trzeciej godziny, ukazała im piękny i bogaty pałac, wznoszący się na pagórku, otoczonym ze wszystkich stron doliną. Wszyscy weszli do wnętrza, rozejrzeli się po ozdobnych komnatach, które do wczasu nęcić się zdawały i jęli wychwalać właściciela tej posiadłości, co zbytek i wspaniałość z wygodą łączyła. Później, zszedłszy na dół, obejrzeli obszerny i cienisty podwórzec, piwnice pełne win wyśmienitych, fontanny, świeżą wodą tryskające i jeszcze goręcej wszystko zachwalili. Wreszcie srodze zmęczeni zasiedli na ganku, który nad dziedzińcem się wznosił. Ganek był umajony kwiatami i zielonemi gałęziami. Wnet też zjawił się marszałek i ugościł ich winem