kilka grubych pni, którym Nuto nijak rady dać nie mógł. Krzepki Masetto niedługo się z niemi uwinął. Rządca, który się właśnie do lasu udawał, wziął go z sobą i przykazał mu drew narąbać. Potem, przywiódłszy osła, pokazał mu znakami, aby polana na grzbiet bydlęcia włożył i do klasztoru zawiózł.
Masetto dobrze się z tego wszystkiego wywiązał tak, iż rządca, znajdując go do roboty zdatnym, kilka dni go w klasztorze zatrzymał. Pewnego dnia przeorysza, obaczywszy pachoła, spytała, kim onby był?
— Jest to biedny głuchoniemy, czcigodna matko — odparł rządca — który w tych dniach po jałmużnę tu przybył. Dałem mu ją z chęcią, a później do wielu robót, na podorędziu będących, go użyłem. Gdyby się do uprawiania ogrodu nadał i miał chęć tu pozostać, sądzę, że bardzoby się nam mógł przydać. Pachoł to silny, czego się tknie, dobrze sprawi, a przytem obawiać się nie trza, że za młodemi mniszkami będzie się uganiał.
— W samej rzeczy, masz słuszność — odparła przeorysza — dowiedz się więc, czy zna się na pracy w ogrodzie i postaraj się zatrzymać go. Daj mu także parę butów, stary płaszcz, obchodź się z nim łaskawie i nakarm go dobrze.
Rządca obiecał, że tak uczyni. Masetto, stojący w pobliżu, udając, że dziedziniec zamiata, wszystko dobrze słyszał. Rzekł do siebie z radością: „Tylko mnie do klasztoru wpuśćcie, a tak wam ogród uprawię, jak jeszcze nikt przedtem“.
Rządca, uznawszy, że pachoł zdatny jest do wszystkich robót, jął go znakami pytać, zaliby w klasztorze ostać nie chciał? Masetto również znakami odparł, że się zgadza. Poczem rządca zawiódł go do ogrodu, ukazał robotę najpilniejszą i odszedł do swoich spraw. Gdy Masetto tak dzień po dniu się trudził jęły mniszki przekorę mu czynić i tysiące psot wyrządzać, jako to nieraz z niemymi się zdarza. Gadały mu także w oczy rzeczy najsprośniejsze, mniemając, że ich nie usłyszy. Przeorysza zasię, sądząc, że brak mu równie ogona, jak i języka, mało na te figle uwagi zwracała.
Zdarzyło się pewnego dnia, że, gdy Masetto po ciężkiej pracy leżąc, wczasu zażywał, dwie młode mniszki, przechadzające się po ogrodzie, zbliżyły się doń i jęły patrzyć na niego. Pachoł udał, że śpi twardym snem. Jedna z mniszek, widać odważniejsza, rzekła do drugiej:
— Gdybym wiedziała, że ci zaufać można, podzieliłabym się z tobą pewną myślą, co mi już nieraz do głowy przychodziła. Upewniona jestem, że mój zamysł podobałby ci się wielce.
— Mów śmiało — odparła druga — ja cię przed nikim nie zdradzę.
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/185
Ta strona została przepisana.