jeszcze białogłowa, około trzydziestu lat licząca, była osobą piękną, świeżą i krągłą, jak jabłuszko. Z przyczyny zbytniej nabożności męża, a także podeszłych lat jego, musiała nieraz dłuższy post zachowywać, aniżeliby tego pragnęła. Gdy chciała już spać albo nieprzystojne harce z mężem swym czynić, ów opowiadał jej o męce Chrystusa, o pokucie Magdaleny lub o kazaniach brata Anastazego.
W owym czasie powrócił z Paryża pewien mnich, należący do klasztoru w San Brancazio, Don Felice zwany. Był to człek młody, wielce urodziwy, a do tego mądry i głęboko uczony. Brat Puccio zaraz z nim w stosunek bliskiej przyjaźni wstąpił. Mnich rozwiązał wszystkie jego wątpliwości, a poznawszy jego naturę, zapragnął wydać mu się człekiem świętobliwym. Brat Puccio wprowadził go do domu swego i nieraz go na wieczerzę zapraszał. Don Felice, ujrzawszy urodziwą i pulchną białogłowę, dorozumiał się zaraz, czego jej brakować musi, dlatego też postanowił w imię miłości Chrystusa uwolnić brata Puccia od trudu i wziąć go na barki własne. Jął więc rzucać na młodą białogłowę znaczące spojrzenia i, przyłożywszy się pilnie do dzieła, tyle sprawił, że podobną żądzę do tej, jaką sam uczuwał, i w niej zapalił. Spostrzegłszy to, skorzystał z pierwszej nadarzonej sposobności, aby się z żoną brata Puccia porozumieć. Chociaż znalazł ją w dobrem ułożeniu i gotową do sprawienia mu przyjemności, przecie nie mógł się tego od niej dobić, aby mu naznaczyła spotkanie gdzieś poza swoim domem. W domu zasię nie podobna było nic uczynić, brat Puccio bowiem nie zwykł był nigdy wyjeżdżać. Wszystko to wielce mnicha martwiło. Wreszcie przyszedł mu do głowy fortel, dzięki któremu spodziewał się, że będzie się mógł cieszyć do woli wdziękami Isabetty w jej domu, bez obudzenia podejrzeń w duszy brata Puccia.
Pewnego razu, gdy brat Puccio go odwiedził, rzekł doń:
— Już nieraz spostrzegłem, bracie Puccio, że jedno tylko pragnienie żywicie: zbawienia dostąpić. Zdaje mi się jednakoż, że zbyt długą drogą do tego celu zmierzacie. Przecie istnieje i inna droga, znacznie krótsza, którą kroczy papież i wysocy dostojnicy kościoła. Coprawda, nie chcą oni drogi tej ludziom ukazywać, bowiem stan duchowny, żyjący z jałmużny wiernych, za wskazywanie im ścieżki do nieba, wielceby na tem ucierpiał. Ponieważ jednak jesteście moim przyjacielem, dla którego wiele wdzięczności za okazywane mi względy żywię, dlatego też odkryję wam tajemnicę.
Brat Puccio, pełen ciekawości, jął go prosić i nastawać na niego, aby mu wskazówek potrzebnych udzielił, zaręczając i klnąc się na wszystkie świętości,
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/204
Ta strona została przepisana.