Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/219

Ta strona została przepisana.

się do łaźni, o której Ricciardo mówił. Ujrzawszy łaziebną, spytała, zali Filippello ma tu dzisiaj przybyć? Ta, nauczona przez Ricciarda, odparła:
— Zali jesteście, pani, tą damą, na którą on czeka?
— Tak — rzekła Catella.
— Tedy pozwólcie do niego!
— Catella, która wybrała się szukać tego, kogo, jako żywo, wcale znaleźć nie chciała, pozwoliła się zawieść do komnaty, gdzie na łożu Ricciardo leżał. Weszła do komnaty, nie zdejmując zasłony z twarzy, i drzwi za sobą zaparła.
Ricciardo, ujrzawszy ją, skoczył z łoża, obłapił ją ciasno w ramionach i rzekł:
— Witam cię, najdroższa kochanko moja!
— Catella, nie chcąc się zdradzić, oddała mu uścisk za uścisk, radość po sobie pokazała, ale nie rzekła ni słowa, bała się bowiem, aby jej nie poznał. Izba była ciemna, ku ukontentowaniu ich obojga. Nawet gdy się przez dłuższy czas w niej pozostawało, oczy niczego rozróżnić nie mogły. Ricciardo zaprowadził Catellę do łoża. Leżeli na niem długo, zatopieni w rozkoszy, ku niewypowiedzianej radości każdego z nich, nie mówili jeno nic ze sobą, aby się głosem swoim nie zdradzić. Nakoniec, gdy się wreszcie zdało Catelli, że winna dać folgę hamowanej tak długo wściekłości, zawołała, srogim gniewem zapalona:
— O, Boże, jakże okrutny jest los białogłów i jakąż straszną za miłość swoją odbierają one od mężów zapłatę! O ja nieszczęsna! Oto od ośmiu lat kocham cię nad życie, ty zasię, niegodny człowieku, trawisz się namiętnością do innej kobiety? Kogóż to sądzisz mieć obecnie w objęciach swoich? Tą samą, którąś zwodził długo fałszywemi czułościami swemi, udając do niej miłość, podczas gdy kochałeś inną. Jam jest Catellą, a nie żoną Ricciarda, zdrajco niegodny! Poznajeszże mój głos? To ja, ja w mojej własnej osobie! Zdawa mi się, że już tysiąc lat czekam na światło, żeby cię zasromać, psie chutliwy i łotrze przeklęty! O ja nieszczęsna, dla kogóż to przez tyle lat podobną miłość żywiłam? Dla tego psa nędznego, który mniemając, że ściska w ramionach obcą białogłowę, w ciągu tych kilku chwil liczniejszemi mnie pieszczotami obsypał, niźli przez cały czas małżeństwa naszego. Umiałeś się teraz, nędzniku, stać dzielnym i krzepkim, chocia w domu za słabego i niedołężnego chcesz zwykle uchodzić!
Bogu Najwyższemu chwała, żeś użyźnił swoje, a nie cudze pole, tak jak mniemałeś. Nie dziwię się teraz, że poprzedniej nocy nie zbliżyłeś się wcale do mnie. Chciałeś na co innego nagromadzone siły zachować, aby wstąpić