okazał i litować się jął w duszy nad losem Aldobrandina. Dowiedziawszy się jednak, że Ermellina żyje i dobrem zdrowiem się cieszy, powrócił do gospody, wraz z nastaniem nocy, pełen różnorodnych myśli. Powieczerzawszy wraz ze sługą, położył się spać w komnacie, znajdującej się na najwyższym piętrze domu. Jednakoż natłok myśli, niewygodne łoże, a takoż nędzna wieczerza, którą spożył, zasnąć mu długo nie pozwalały. Około północy zdało mu się, że kilku ludzi spuszcza się z dachu domu; wkrótce w szparze drzwi, wiodących do jego komnaty, ujrzał światło. Dlatego też, podkradłszy się cicho do szpary, jął patrzeć, coby to znaczyć miało. Obaczył piękną dziewczynę, trzymającą w ręku ogarek, a obok niej trzech mężów, których kroki niedawno na dachu słyszał. Po uprzejmem pozdrowieniu jeden z nich w te słowa do dziewczyny się odezwał:
— Bogu Najwyższemu niech będzie chwała za to, że możemy teraz spać spokojnie. Morderstwo Tedalda degli Elisei dowiedzione zostało przez jego braci Aldobrandinowi Palermini. Aldobrandino przyznał się i wyrok na niego jest już podpisany. Mimo to ostrożność stosowną rachować musimy, bowiem, gdyby wyszło na jaw, że to my winowajcami jesteśmy, spotkałby nas ten sam los, co Aldebrandina.
Rzekłszy to, pożegnali się z dziewczyną, która na tę wieść wielce się uradowała, i spać poszli.
Tedaldo, usłyszawszy te słowa, jął rozmyślać nad tem, jakim to omylnościom umysły ludzkie są podległe; wspomniał swoich braci, którzy opłakali i pochowali jakiegoś obcego człeka, później pomyślał takoż o niewinnym Aldobrandino, skazanym na śmierć dzięki podejrzeniom i świadectwom fałszywym. Ujrzał dowodnie srogość praw i sędziów, którzy często, miast tego, aby prawdę rozeznać i ujawnić, okrutnym sposobem nieprawdziwe zeznania wymuszają i nazywają siebie sługami Boga i sprawiedliwości, podczas gdy są jeno rzecznikami djabła i kłamstwa.
Potem Tedaldo jął szukać środka ratunku dla Aldebrandina, aż wreszcie pewien zamysł powziął.
Wstawszy rano, ostawił służącego w gospodzie i udał się do domu swojej damy. Znalazł drzwi otworem stojące i ujrzał Ermellinę, siedzącą w sieni na powale i płaczącą gorzko. Z litości sam o mały włos nie zapłakał. Później zbliżył się do niej i rzekł:
— Nie turbujcie się, pani! Pociecha jest już bliska.
Dama, słowa te usłyszawszy, podniosła głowę i rzekła przez łzy:
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/225
Ta strona została przepisana.