głupiego i zawistnego klechy, tak surowie z Tedaldem postąpić? W istocie pojąć nie mogę, przez jaki to błąd i zaślepienie, białogłowy mężczyzn od siebie odpychają i lekce ich sobie ważą, gdy tymczasem, zważywszy czem są i czem jest mężczyzna, z woli bożej nad wszystkie istoty świata wywyższony, powinny się za szczęśliwe poczytywać, jeśli miłość jego pozyskają, a potem wszystkie jego chęci uprzedzać i drżeć tylko o to, aby miłować nie przestał. Wy zasię coście uczynili pod wpływem słów mnicha, który napewno był darmozjadem i pasożytem? Łotr ten, wierę, chciał wtargnąć tam, skąd innego tak gorliwie wypierał. Jest to więc grzech tego rodzaju, że sprawiedliwość boska, ważąca wszystko na słusznej szali, bez kary ostawić go nie mogła. Jak wy, bez nijakiej przyczyny, Tedalda od siebie oddaliliście, tak też mąż wasz całkiem niewinnie teraz przez Tedalda w srogie terminy popadł, wy zasię w frasunek i strapienie. Skoro zaś chcecie z tego nieszczęścia się wydobyć, musicie jedną rzecz przyrzec, a później ją i uczynić: jeśli kiedykolwiek Tedaldo z wygnania swego tutaj powróci, powrócicie mu miłość swoją i wszystkie względy, słowem przywrócicie go do tego stanu, w jakim się znajdował pierwej, nimżeście dali posłuch głupiemu klesze.
Pielgrzym zakończył mowę swoją, której dama słuchała z wielką uwagą i w milczeniu, bowiem uznawała słuszność jego wywodów. Wierząc, że cierpienia jej są, w samej rzeczy, karą za grzech popełniony, rzekła:
— Świętobliwy mężu, widzę, że słowa wasze są prawdziwe, a takoż z waszego opisu poznaję, jakimi są ci mnisi, których dotychczas za świętych poczytywałam. Ani chybi wielkim grzechem był mój wobec Tedalda postępek; gdyby to w mojej mocy leżało, chciałabym wyrządzoną mu krzywdę naprawić, ale cóż uczynić mogę? Tedaldo nigdy tu już nie powróci, bowiem niema go na tym świecie. Na cóż się wam przeto zda moja obietnica, skoro jej spełnienie jest rzeczą niemożebną.
— Tedaldo — odparł pielgrzym — nie umarł wcale. Niebo mi to objawiło. Jest żywy i zdrowy i za szczęśliwego się poczyta, gdy go łaską swoją od nowa obdarzycie.
— Zważcie na to, co powiadacie — rzekła dama. Widziałam go martwego przed moim progiem, przeszytego ostrzami puginałów. Trzymałam go w swych ramionach, oblewając gorzkiemi łzami martwe jego lica. Łzy moje dały zapewne później materję do gadek złośliwych.
— Cokolwiekbyście mi powiedzieli — odparł pielgrzym — nie przestanę was zapewniać, że Tedaldo żyje. Jeśli tylko przyrzekniecie mi obietnicę zdzierżyć, wkrótce go tu obaczycie.
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/230
Ta strona została przepisana.