Owóż stała się rzecz zadziwiająca! Młodzian, który do tych pór nigdy w życiu białogłowy nie widział, zapomniał w tej chwili o wszystkiem, czem niedawno tak się zachwycał: a więc o pałacach, kościołach, domach, koniach, osłach i pieniądzach i rzekł:
— Dajcie mi, ojcze, jedną taką gąskę!
— Milcz, na Boga! — odparł rodzic — przecie ci już powiedziałem, że są to twory szatańskie.
— Zali to, co od złego pochodzi, taki ma pozór? — zapytał syn. — Jeszcze nigdy czegoś równie pięknego i czarującego nie widziałem; za nic przy tych istotach malowane anioły, któreście mi nieraz pokazywali.
Ach, ojcze, jeśli mnie miłujecie, zabierzcie z sobą jedną taką gąskę, a ja już ją karmić będę.
— Nie zgadzam się — zawołał rodzic — tembardziej, że nie wiesz, w jaki sposób się je karmi. — W tej chwili Filip zrozumiał, że przyrodzenie silniejsze jest od ludzkiego umysłu, i dlatego też żałować począł, że wziął z sobą syna do Florencji. Tutaj powieść swoją ucinam i obracam się do tych, z myślą o których ją rozpocząłem. Niektórzy z mych wrogów powiadają, że źle postępuję, starając się wam, młode damy, przypodobać się, a takoż zachwycać się wami. Szczerze wyznać muszę, że w samej rzeczy bardzo mi do gustu przypadacie, aliści niech mi się zapytać będzie wolno, zali ludzie, znający wasze gorące pocałunki i uściski ramion waszych, są w stanie mi się dziwować i mnie naganiać? Młodzieniec, wzrosły na dzikiej, samotnej górze, pośród czterech ścian swej małej celi, pierwszy raz na was spojrzawszy, obrócił ku wam wszystkie chęci swoje i w marzenia o was się pogrążył. Czyż zatem ludzie, którzy miłują waszą krasę i zachwycają się waszą cnotą białogłowską, mogą się dziwić, że i ja chcę się wam podobać? Zali nieprzyjaciele moi odważą się strofować mnie za skłonność ku wam, mnie, obdarzonego zdatnością do miłości, mnie, który wam w młodych swych latach całą duszę oddał, mnie, co doświadczył czaru spojrzeń waszych, słodyczy waszych słów i poznał żar, który w sercu się zapala od lubych westchnień waszych. Któż, pytam, zechce ganić mnie za to, że pragnę wam być miły, skoro nawet młody pustelnik, do dzikiego zwierzęcia podobien, spojrzawszy na was, zapomniał o wszystkiem, co go dotychczas w zachwyt wprawiało. Zaiste, chyba tylko ten, co rozkoszy i potęgi uczuć nie jest świadom, szydzić ze mnie może, aliści o sąd takiego człeka dbam mało lub nic wcale. Ludzie, wiek mój mi wymawiający, nie słyszeli zapewnie, że czosnek ma białą głowę, ale ogon zielony. Ostawiając żarty
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/265
Ta strona została przepisana.