się stąd wydostaniecie, ponieważ szwagrowie Lisetty, podejrzewając, że gdzieś wpobliżu się ukrywacie, rozstawili czaty dokoła.
Chocia bratu Albertowi niebardzo po myśli było wyjście z domu w podobnej postaci, jednak ze strachu przed krewniakami damy na wszystko przystał i wskazał swemu wybawcy, dokąd ma go potem odprowadzić. Wenecjanin wymazał go wnet całego miodem, a potem pierzami go obsypał, włożył mu na szyję obrożę, do łańcucha przytwierdzoną, twarz larwą nakrył i, wraziwszy mu do jednej ręki potężną maczugę, drugą kazał prowadzić na smyczy dwa olbrzymie kundle rzeźnika. Będąc zajęty przedzierzganiem Alberta w leśnego męża, gospodarz z prawdziwie wenecką uczciwością posłał pewnego zaufanego człeka na most Rialto, aby tam całemu ludowi wiadomem uczynił, że, kto chce Archanioła Gabrjela obaczyć, będzie go mógł ujrzeć na placu świętego Marka.
Wkrótce potem Wenecjanin wyszedł z domu, prowadząc na łańcuchu brata Alberta. Wszyscy, co go ujrzeli, pytali się: „Co to takiego?“ „Kto zacz?“ Gospodarz przywiódł Alberta na plac świętego Marka. Na placu zebrała się już nieprzeliczona ćma ludu, do której dołączyli się jeszcze ludzie z Rialto, już o historji anioła uwiadomieni. Wenecjanin przywiązał Alberta do słupa, stojącego na miejscu podwyższonem, udając, że czeka na rozpoczęcie łowów. Muchy i bąki rzuciły się na Alberta i jęły go kąsać w nielitościwy sposób. Gdy już plac całkiem się zaludnił, Wenecjanin podszedł do Alberta, rzekomo w tym celu, aby go z łańcucha spuścić; miast tego jednak, zerwał mu larwę z twarzy i wielkim głosem zawołał: — Moi przyjaciele! Ponieważ dzik się nie zjawił, łowy odbyć się nie mogą. Chcąc wam jednak tę stratę i fatygę wynagrodzić, pokażę wam Archanioła Gabrjela, który nocą z nieba na ziemię schodzi, aby weneckie niewiasty pocieszać!
Wszyscy odrazu brata Alberta poznali. Zewsząd rozległy się groźne okrzyki. Tłum obsypał nieszczęśliwca obelgami, szyderstwami i błotem go obrzucił. Udręka mnicha, Bóg wie, jak długoby trwała, gdyby wieść o zdarzeniu do klasztoru nie doszła. Wysłano zaraz sześciu mnichów, którzy, przecisnąwszy się przez tłum, spuścili Alberta z łańcucha i narzucili nań habit. Później wśród krzyku i wrzasku przytomnych zawiedli go do klasztoru i do ciemnicy wtrącili. Po pewnym czasie brat Albert w tym lochu życia dokonał.
Tak tedy człek, który się za dobrego poczytywał, a źle czynił, zapragnąwszy wkońcu za Archanioła Gabrjela się wydać, w dzikiego męża przedzierzgnięty został. Poniósł zasłużoną karę i daremnie później swoje grzechy opłakiwał. Oby Bóg zdarzył, aby wszystkim, doń podobnym, równy los przypadł w udziale.
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/286
Ta strona została przepisana.