i ramiona, w szczególności zaś dziewicze piersi, nie całkiem jeszcze rozwinięte. Przedzierzgnąwszy się nagle z gbura w wielbiciela piękności, jął pragnąć gorąco, aby dzieweczka otworzyła oczy, głębokim snem zamknione. Kilka razy przychodziła nań pokusa obudzenia młódki, aliści, jako że zdała mu się ona od wszystkich białogłów piękniejsza, nie śmiał tego uczynić, ze strachu, że mógłby boginię obrazić. Wiedząc, że niebiańskie istoty mają większe prawo do czci, niźli ziemskie, postanowił zaczekać, aż dzieweczka sama oczy otworzy. To oczekiwanie męczyło go, jednakoż, zatopiony w rozkoszy, nie ruszał się z miejsca. Wreszcie dzieweczka, którą Ifigenją zwano, ocknęła się, podniosła głowę i, obaczywszy Cimone, stojącego przed nią, wielce się zdziwiła i rzekła:
— Czego szukasz, Cimone, w gaju o tej godzinie?
Cimone znany był w tej okolicy każdemu, dzięki swojej urodzie, głupocie i bogactwu swojego ojca. Nie odparł on nic na pytanie Ifigenji, jeno wpatrywał się uparcie w jej oczy, bowiem zdało mu się, że spływa nań z nich jakaś niewymowna słodycz, dotychczas mu nieznana. Dzieweczka spostrzegła to, a obawiając się, aby dzikus od tak osobliwego wpatrywania się w nią nie przeszedł do jakichś nieobyczajnych ruchów, podniosła się, zawołała na służbę swoją i rzekła:
— Bądź zdrów, Cimone!
Cimone jednak, nie chcąc odejść, odparł:
— Pójdę z tobą!
I chociaż młódka, wciąż jeszcze mu niedowierzająca, przystać na to nie chciała, młodzieniec aż do samego domu ją odprowadził. Poczem udał się natychmiast do swego rodzica i oznajmił mu, że pod żadnym warunkiem dłużej na wsi nie pozostanie. Ojcu i krewniakom wielce to nie po myśli było, pozwolili mu jednakoż pozostać w mieście, ciekawi byli bowiem dowiedzieć się, co tak jego gusty odmieniło. Cimone zaś, którego serce żadnemu wpływowi dotąd nieprzystępne, piękność Ifigenji strzałą miłości przeniknęła, w krótkim czasie ojca swego, krewniaków i wszystkich znajomych w zadziwienie wprawił. Naprzód bowiem poprosił ojca, aby dał mu te same stroje i ozdoby, co jego braciom, na co ojciec zgodził się z radością. Potem jął przestawać z młodzieńcami wykształconymi, uczył się od nich obyczajów, i dworności, które szlachetnie urodzonym ludziom, a zwłaszcza kochankom przystoją i w ten sposób, ku powszechnemu zadziwieniu, w krótkim przeciągu czasu nie tylko gramatyki się nauczył, aliści stał się i w filozofji uczniem wielce biegłym. Wszystko to było skutkiem jego miłości do Ifigenji. Wkrótce jego obyczaje z grubych polerowanemi się
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/337
Ta strona została przepisana.