Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/354

Ta strona została przepisana.

rządzając nam wiele szkód i srogich utrapień przyczyniając. Gdyby więc na nieszczęście w czasie bytności twojej u nas ci złoczyńcy do domu naszego wtargnęlii i obaczyli, jak urodziwą jesteś, strach pomyśleć na jaką hańbę cnota twoja narażonaby była. Nie zdołalibyśmy cię obronić, mimo woli naszej. Uprzedzamy cię o tem zgóry, abyś w razie nieszczęścia skarżyć się na nas nie miała prawa.
Chocia te słowa wieśniaka Agnollę mocno przeraziły, przecie zważywszy, że pora jest późna, rzekła w te słowa:
— Łaska boska mnie i was od nieszczęścia ochroni. Jeśli już zasię tak okrutny los mi jest przeznaczony, to wolę być raczej przez ludzi skrzywdzoną, niż rozszarpaną przez lute zwierzęta.
Po tych słowach zeszła z konia i do domu wieśniaka się udała, aby podzielić z zacnymi ludźmi ich skromną wieczerzę. Poczem, nie rozdziewając się, legła z nimi pospołu na łoże. Całą noc płakała i wzdychała, przypominając sobie różne przypadki i myśląc o umiłowanym, o którego losie nic dobrego nie tuszyła.
O świcie usłyszała gromkie kroki zbliżających się licznie ludzi. Natychmiast wyskoczyła z łóżka i wyszła na obszerny dziedziniec, poza domem się znajdujący. Obaczywszy wielki stóg siana, ukryła się w nim, mniemając słusznie, że napastnicy nie prędko, dzięki temu, ją znajdą, choćby i na dziedziniec wtargnęli. Ledwie ukryć się zdołała, gdy owa szajka rabusiów do domu dobijać się poczęła. Spostrzegłszy osiodłanego rumaka, spytali gospodarza, do kogo ów koń należy. Wieśniak, wiedząc, że młódka już się ukryła, odrzekł:
— W domu tym niema żywej duszy, krom mnie i staruchy, mojej żony. Koń ten należał do jakiegoś nieznanego mi człeka. Pojmaliśmy rumaka wczoraj i wprowadziliśmy go do stajni, aby go wilcy nie rozszarpały.
— Jeśli koń właściciela niema, to my go z sobą zabierzemy — odparł herszt bandy.
Później rabusie rozbiegli się na wszystkie strony. Jedni z nich przetrząsali cały dom, drudzy na podwórcu plądrowali. Jednemu z nich przyszło do głowy wetknąć lancę w stóg siana, co o mały włos śmierci dzieweczki nie spowodowało. Ostrze uderzyło ją w lewą pierś, tak iż nawet szatę na niej rozdarło. Dzieweczka, myśląc, że raniona została, już krzyknąć chciała, aliści, pomyślawszy o niebezpieczeństwie, opamiętała się. Rabusie, znalazłszy zapasy żywności, jedli i pili, wreszcie odeszli, uprowadzając z sobą konia. Gdy już byli daleko, wieśniak spytał swej żony: