na śmierć, umiał jednakoż ukryć swoją miłość na dnie serca. Dzieweczka odgadła wkrótce jego afekt i wzajemnością mu odpowiedziała. Ricciardo nie posiadał się z radości. Nieraz miał już zamiar miłość swoją jej wyznać, aliści nie dostawało mu odwagi. Pewnego dnia, nie mogąc już zdzierżyć dłużej, rzekł do Katarzyny:
— Miłuję cię, Katarzyno, i błagam cię na wszystko, nie daj mi umrzeć z miłości.
— Bóg widzi — odparła dzieweczka — że się boję, abym z miłości do ciebie również ducha nie wyzionęła. Odpowiedź ta ucieszyła niezmiernie Riccarda i tyle otuchy mu dała, iż rzekł:
— Uczynię wszystko, co w mojej mocy leży, aby ci dopomóc. Aliści ty sama musisz wynaleść stosowny środek dla uszczęśliwienia nas obojga.
— Ricciardo — odparła dzieweczka — wiesz dobrze, pod jak surowym mnie trzymają dozorem. Nie wiem, jak to uładzić, abyś przyjść do mnie mógł. Jeżeli widzisz jednak jakiś sposób, któryby czci mej na szwank nie naraził, powiedz mi o nim, a przyrzekam ci, że chętnie na wszystko się zgodzę.
Ricciardo po długim namyśle, rzekł:
— O, Katarzyno, duszo mojej duszy! Znam tylko jeden sposób, który taki jest, aby ci pozwolono spać na ganku, który na wasz ogród wychodzi. Gdy będę wiedział, że się tam znajdujesz, postaram się do ciebie dostać, jakkolwiek wysoko to bardzo.
Pan Lizzio, który, będąc już w szedziwym wieku, uporem nieco grzeszył, rzekł, gdy żona przedłożyła mu prośbę córki:
— Co to za słowik, przy którego śpiewie spać się jej zachciewa? A możeby ją nauczyć spać przy śpiewie koników polnych?
Dowiedziawszy się o odmownej odpowiedzi rodzica, Katarzyna następnej nocy nie tyle z gorąca, ile z gniewu nie tylko nie spała, ale i matce oka zmrużyć nie pozwoliła, żaląc się nieustannie na upał i duszność.
Matka udała się rankiem do pana Lizzia i rzekła:
— Wierę, mój małżonku, niezbyt widać córkę swoją miłujesz! Cóż ci to szkodzić może, jeśli na ganku się prześpi? Dzisiaj przez całą noc z gorąca rady sobie dać nie mogła. Cóż dziwnego w tem zresztą, że lubi śpiew słowika? Wszak to dziecko jeszcze, a dzieci lubią wszystko, co jest podobne do nich.
— Zgadzam się zatem — odparł pan Lizzio — każ jej łoże na ganku postawić i zasłony zapuścić. Niechaj tam śpi i słucha śpiewu słowika, ile jej się żywnie podoba.
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/358
Ta strona została przepisana.