Gdy noc zapadła, Gianni powrócił; wdrapał się na mur tak gładki, że dzięciołby się na nim ledwo mógł utrzymać i przebrał się do ogrodu. Tutaj znalazł wysoki drąg, przystawił go do okna i z wielką zręcznością wspiął się przy jego pomocy do okna kochanki. Restituta, zważywszy, że cześć jej, ze względu na którą nieco surowie z Gianni postępowała, już na wieki przepadła, do tej myśli przyszła, że najlepiej uczyni, gdy teraz do Gianni należeć będzie. Dlatego też postanowiła wszystkie jego życzenia wypełnić, żywiąc nadzieję, że Gianni ją oswobodzi. Ostawiła tedy okno otworem, aby kochanek łatwiej mógł do jej komnaty przeniknąć. Gianni wszedł przez okno do komnaty i legł obok dzieweczki na łożu. Restituta odkryła mu wszystkie swoje zamysły, błagając go, aby ją uwolnił i zabrał z sobą. Gianni odparł na to, że i on niczego bardziej nie pragnie i że następnego dnia całą rzecz uładzi. Potem uścisnęli się i pełni uniesienia oddali się rozkoszy, nad którą większej i sam Amor wymyślećby nie zdołał. Folgując nadmiernie swej żądzy, nie spostrzegli, jak ze znużenia zasnęli, jedno w objęciach drugiego. Tymczasem król, któremu Restituta na pierwszem pojrzeniu wielce do smaku przypadła, przypomniał sobie o niej, a czując się na siłach skrzepiony, postanowił pewien czas z nią spędzić, chocia się już i ranek zbliżał. W towarzystwie kilku sług udał się zatem do Cuby. Wszedł do pałacu niepostrzeżony przez nikogo, kazał otworzyć naścieżaj drzwi do komnaty, w której dzieweczka spała, i z zapaloną pochodnią stanął na progu. Spojrzawszy na łoże, obaczył ją obnażoną i śpiącą w ramionach Gianni. Na ten widok takim gniewem zapłonął, że z trudem pohamował się, aby kochanków nie przebić sztyletem, który zawsze u pasa nosił. Zważywszy jednak, że pozbawienie życia ludzi we śnie się znajdujących byłoby sromotą dla każdego, a cóż dopiero dla króla, powściągnął swój gniew i postanowił na stosie ich spalić. Obróciwszy się do jednego z towarzyszów swoich, rzekł:
— Co myślisz o tej nierządnej białogłowie, po której sobie tyle obiecywałem?
— Potem spytał go, zali zna młodzieńca, tak zuchwałego, że królowi hańbę we własnym jego domu wyrządzić się odważył. Zapytany odrzekł, że nie przypomina sobie, aby tego młodzieńca kiedykolwiek widział. Wówczas król, srodze poburzony, wyszedł z komnaty, rozkazawszy wprzód oboje kochanków tak obnażonych, jak są, przytrzymać, związać i o świcie do Palermo odprowadzić. Tam zasię przywiązać ich do pala plecami do siebie i tak trzymać ich aż do godziny trzeciej, aby ich wszyscy obaczyć mogli, a po upływie tego czasu spalić, jak na to zasłużyli. Taki rozkaz wydawszy, król, pełen rankoru i złości, do
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/371
Ta strona została przepisana.