Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/376

Ta strona została przepisana.

Gdy ojciec zamąż wydać ją się zbierał, Violanta w Piotrze się zakochała. Miłując go gorąco i przymioty jego wielce ceniąc, nie miała jednak odwagi odkryć mu afektów swoich, aliści wkrótce Amor z tego zatrudnienia ją wywiódł. Piotr bowiem, spojrzawszy na nią kilka razy ukradkiem, tak się nią zachwycił i tak w niej rozmiłował, że czuł się wtedy tylko szczęśliwy, gdy z nią razem przebywać mógł. Obawiał się jednak, aby ktoś miłości jego nie odkrył, wydawało mu się bowiem, że źle sobie poczyna. Dzieweczka, ochotnie w towarzystwie Piotra przebywająca, tajemnicę jego odgadła, a chcąc dodać mu odwagi i otuchy, wielkie ukontentowanie po sobie pokazała. Przez długi czas jeszcze pozostawali w niepewności, jak swe uczucia wzajemnie sobie wyznać, chocia gorąco pragnęli porozumieć się z sobą. Gdy tak cierpieli, ogniem namiętności gorejąc, los w sukurs im przyszedł i pokazał im drogę do porozumienia wiodącą. Amerigo posiadał majętność, o milę od miasta Trapani leżącą. Żona jego z córką i różnemi damami przebywała tam często. Pewnego dnia zdarzyło się, że w upalny dzień udały się na wieś, wziąwszy z sobą także i Piotra. W czasie ich przechadzki nagle, jak to często w lecie się zdarza, niebo pokryło się ciemnemu chmurami. Damy, niechcąc być burzą zaskoczone, wyruszyły w drogę do Trapani. Piotr i Violanta, jako ludzie młodzi, wyprzedzili znacznie żonę pana Ameriga i jej towarzyszki; nie tylko obawa niepogody, ale i miłość kroki ich przyspieszyła. Oddaliwszy się od reszty kompanji tak, że ledwie widziani być mogli, poczuli, że po wielu grzmotach, grad sypać poczyna. Damy schroniły się do domu pewnego wieśniaka, co się zaś Piotra i Violanty tyczy, to nie widząc innego schronu, wpadli do starej, pochylonej rudery, w której nikt już nie mieszkał. Dach tej chaty był bardzo uszkodzony; tylko cząstka jego pozostała. Młodzi ludzie dla ciasnoty kąta, w którym stali, musieli się zetknąć z sobą. Ta okoliczność dodała im odwagi do wzajemnych oświadczyn i była pobudzeniem ich miłosnego pragnienia. Piotr pierwszy zaczął w te słowa:
— Dałby Bóg, aby ten grad nigdy nie ustawał, dopóki bowiem sypie, mogę się stąd nie ruszać.
— Ach i jabym tego chciała — odparła Violanta.
Rzekłszy to, uścisnęli sobie ręce, poczem objęli się i pocałowali, podczas gdy grad wciąż po dawnemu sypał.
Nie będę się tu nad każdym szczegółem szerzył, to jeno powiem, że nim się niebo wyjaśniło, Piotr i Violanta najwyższe uniesienia miłości poznali i umówili się o sposób tajnego widywania się z sobą. Gdy grad padać prze-