się sześć pagórków nieznacznej wysokości, każdy z willą na szczycie, pięknemu zamkowi podobną. Spadki tych pagórków tworzyły schody, idące ku dolinie od wierzchołka aż do budowy, niby w amfiteatrze, tak iż szerokość stopni ku górze coraz się zmniejszała. Boki pagórków od strony południa obrośnięte były winogradem, oliwkami, drzewami migdałowemi, wiśniami, figami i innemi jeszcze drzewami owocowemi, i to tak gęsto, że piędzi pustej ziemi znaleźćby nie można było. Północne spadki zasię zieleniły się młodym zagajem dębów, krzewów rozmaitych, a takoż gęstą trawą. W samej dolinie, do której tylko jedno wejście prowadziło, rosły jodły, cyprysy i sosny w tak malowniczych grupach, jakby je umyślnie dla ozdoby, ręka mistrza tu zasadziła. Przez ten dach rozlicznej zieleni, słońce przebić się nie mogło, rzucając z trudnością tylko kilka bladych promieni na ziemię, która stanowiła tu jedną łąkę, pokrytą aksamitną trawą i kwiatami purpurowej a takoż i innej barwy. Niemało uciechy sprawiał damom także strumyk, wypływający ze szczeliny, dwa pagórki rozdzielającej. Rozbijał się on o skały, miły szmer dla ucha sprawując i bryzgając kroplami, które zdaleka na srebrne wyglądały. Ten sam strumyk płynął przez dolinę już równym korytem, tworząc w jej środku staw, niewiększy od basenu, jaki mieszkańcy miast pospolicie w ogrodach swych urządzają. Głębokość tego stawu nieznaczna była, bowiem woda do piersi dorosłemu człekowi dostawała. Przezroczość tej wody dozwalała ujrzeć na dnie żwir, złożony z drobnych, różnobarwnych kamyczków, które, zadawszy sobie nieco trudu, zliczyćby było można. Patrząc w wodę, widziało się nietylko dno stawu, ale i ryby, przemykające się po kryształowej głębi. Łąka, tem zieleńsza, im bliższa stawu, który jej wilgotności użyczał, pokrywała brzegi strumyka. Reszta wód, które się w korycie i w stawie pomieścić nie mogły, spływała innym kanałem w miejsca, niżej położone.
Młode damy, rozejrzawszy się dokoła, nie mogły się dość nachwalić piękności tego zakątka. Tymczasem skwar się czynił coraz większy. Damy, skuszone widokiem stawu i nieobawiające się przytem, aby ich ktoś w tem miejscu podpatrzeć zdołał, postanowiły, nie mieszkając, kąpieli zażyć.
Przykazawszy tedy słudze stanąć na drodze, po której przyszły, i patrzeć, aby ich ktoś znienacka nie zaskoczył, siedem dzieweczek rozebrało się i do wody wstąpiło. Kryształowa fala osłoniła ich śnieżnobiałe ciała tylko na tyle, na ile puhar szklany różę, osadzoną w nim, osłania. Czystość stawu ani na chwilę ruchami ciał zamącona nie została. Damy ścigały pluskające się rybki i siliły się schwytać je rękami. W samej rzeczy udało się im pochwycić kilka, co wy-
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/402
Ta strona została przepisana.