jak i towarzysze jego, starali się wszelkiemi siłami wciągnąć do swego towarzystwa pana Guida z rodu Cavalcante de Cavalcani, a to nie bez ważkiego powodu. Pomijając już bowiem to, że pan Guido był jednym z głębszych myślicieli ówczesnych i zawołanych przyrodników (o przymioty te towarzystwo niewiele dbało), był on także wielce wesołym i gadatliwym człekiem, słowem, łączył w sobie wszystkie przymioty prawdziwego szlachcica. Do czego tylko się wziął, umiał to zrobić lepiej, niźli ktokolwiek inny. Przytem wszystkiem zasię ogromny majątek posiadał. Kogo za godnego przyjaźni swej uznał, temu serce i rękę hojnie otwierał. Nie dziwota tedy, że pan Betto zwabić go chciał na swoje zebrania. Gdy mu się to jednak nie udało, pospołu z swymi towarzyszami jął sobie tłumaczyć niechęć Guida tem, że, będąc ustawicznie filozof ją zajęty, obcowania z ludźmi zapewne nie lubi.
Ponieważ Guido ku wywodom Epikura się skłaniał, powszechnie mówiono, że celem jego rozmyślań było wynaleźć dowód, że Bóg nie istnieje. Pewnego dnia Guido, opuściwszy kościół Św. Michała i minąwszy Corso degli Adimari, doszedł do kościoła Św. Jana i tam zatrzymał się pośród grobowców marmurowych (z których pewna część znajduje się obecnie w Santa Reparata, a inne przy Św. Janie). Stanął pomiędzy kolumnami porfirowemi a bramą San Giovanni, wówczas zamkniętą, i napisy na grobowcach czytać począł. Pan Betto z towarzystwem swojem właśnie przez plac Santa Reparata przejeżdżał. Spostrzegłszy Guida pomiędzy grobowcami, żartownisie zawołali:
— Musimy go trochę podrażnić!
Poczem, dodawszy koniom ostrogi, jakgdyby żartobliwą szarżę czyniąc, pędem puścili się ku niemu, i nim się mógł spostrzedz, już się przy nim znaleźli.
— Guido — rzekli — gardzisz towarzystwem naszem, wiecznie myślami swemi zabawny będąc, cóż ci jednak przyjdzie z tego, jeżeli nawet dowieść zdołasz, że Bóg nie istnieje?
Guido, widząc się otoczonym, odparł:
— Jesteście u siebie, Mości Panowie, musiałbym więc znieść od was wszystko, coby wam się uczynić podobało, jednakoż nie chcę tego. Wybaczcie tedy, że was opuszczę.
To mówiąc, oparł się jedną ręką o grobowiec znacznej wysokości, lekkim bardzo skokiem przedostał się na drugą stronę i spokojnie odszedł. Wesołe towarzystwo spoglądało przez chwilę po sobie, aż wreszcie ktoś rzekł:
— Guido nie był widać przy zdrowych zmysłach, bowiem w odpowie-
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/434
Ta strona została przepisana.