więc tylko, kogo chcesz mieć, a resztę mnie już pozostaw. O jedno tylko muszę cię prosić, moja córko, nie zapomnij o tem, że jestem biedną kobietą. Za tę pamięć od dzisiaj będziesz miała udział w każdym otrzymanym przeze mnie odpuście i w każdym Ojczenaszu, który odmówię, a dobry Bóg przyjmie tę cząstkę twoją, zamiast lamp i świec, i policzy duszom zmarłych twoich krewnych na rachunek zbawienia.
Temi słowy zacna starucha zamknęła swoją mowę. Młoda białogłowa zawarła z nią umowę, aby, gdy obaczy pewnego młodzieńca, przechodzącego często tą ulicą (wygląd jego szczegółowie starusze określiła), natychmiast sprowadzeniem go się zajęła. Poczem, obdarowawszy staruchę kawałem solonego mięsiwa, odesłała ją z Bogiem.
Zaledwie kilka dni od tej chwili minęło, gdy starucha wskazanego młodzieńca sekretnie wprowadziła do tej komnaty, po nim zasię wnet drugiego, który równie, jak pierwszy, młodej białogłowie do gustu przypadł. Mimo strachu przed mężem, z żadnej z tych sposobności skorzystać nie omieszkała. Pewnego dnia zdarzyło się, że, gdy mąż jej do jednego z przyjaciół swoich, nazwiskiem Ercolano, na wieczerzę się udał, białogłowa nasza poleciła dobrej staruszce, ażeby ta przywiodła jej młodzieńca, należącego do najurodziwszych w całej Perugji. Stało się wedle jej żądania. Zaledwie jednak z dzielnym młodzieńcem do stołu zasiadła, aby z nim wieczerzę spożyć, gdy Pietro do drzwi domu kołatać począł. Żona, poznawszy jego głos, poleciła duszę swą Bogu; nie tracąc jednak przytomności, obejrzała się, gdzieby miłośnika ukryć. Nie mogąc znaleźć lepszej kryjówki, schowała go pod kojec, stojący w sieni, przylegającej do jadalnej komnaty. Gdy się już ukrył, rzuciła na kojec płótno z materaca i co żywiej pobiegła, aby drzwi swojemu małżonkowi otworzyć.
— No — zawołała, otwierając mu drzwi — djablo prędko przełknęliście tę wieczerzę!
— Nie spróbowaliśmy jej nawet — odparł Pietro.
— A to dlaczego? — spytała żona.
— Zaraz ci opowiem — rzekł Pietro. — Otóż, Ercolano, jego żona i ja siedzieliśmy już przy stole, gdy usłyszeliśmy nagle, że ktoś wpobliżu nas kichnął. Za pierwszym i drugim razem ledwośmy na to uwagę zwrócili, gdy jednak ów niewidzialny nos trzeci, czwarty raz, a potem nie wiedzieć, ile razy jeszcze kichnął, mocnośmy się wszyscy zadziwili. Ercolano, i tak już gniewny na żonę, że kazała mu długo przed drzwiami czekać, nie otwierając ich, teraz jeszcze bardziej się rozsierdził i zawołał:
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/440
Ta strona została przepisana.