— Co to ma znaczyć? Kto tutaj tak kicha?
Rzekłszy to i skoczywszy ze swego miejsca, pobiegł ku schodom, znajdującym się tuż koło komnaty. Pod temi schodami znajdowała się komórka z desek, przeznaczona na skład podręcznych rzeczy. Zdało mu się, że kichania w tej komórce się rozlegały. Zaledwo Ercolano drzwiczki otworzył, natychmiast wydobył się nazewnątrz nieznośny dym z siarki. Już przedtem, poczuwszy tę przykrą woń siarki, pytaliśmy o jej przyczynę, na co gospodyni nam odparła, że zasłony swoje po wypraniu ich rozwiesiła w komórce, pełnej dymu siarczanego, dla wyblichowania. Jednakoż gdy Ercolano, poczekawszy nieco na rozejście się dymu, do komórki zajrzał, spostrzegł tam właściciela kichającego nosa, który, dymem siarczanym gryziony, wciąż jeszcze kichał. Zaduch i dym w komórce tak go odurzyły, iż chwiał się na nogach. Gdybyśmy przyszli o kilka chwil później, niewątpliwie byłby duszę wykichał. Ercolano na ten widok zawołał:
— Rozumiem teraz, wiarołomna niewiasto, dlaczego za przybyciem naszem tak długo nas przede drzwiami trzymałaś! Bodajbym już nigdy radości nie zaznał, jeżeli ci hojnie za to nie zapłacę!
Na te słowa żona jego, nie wyrzekłszy nic na usprawiedliwienie swoje, uciekła, i nie wiem, co się z nią potem stało. Ercolano zasię, nie zwróciwszy nawet na jej ucieczkę uwagi, wezwał po raz drugi kichającego człeka do wyjścia. Aliści ten był w takim stanie, że, pomimo widocznej trwogi i chęci usłuchania, ruszyć się nie mógł. Wówczas Ercolano pochwycił go za nogę, wyciągnął z komórki i pobiegł po sztylet, ażeby go zamordować. Ja jednakoż, obawiając się, aby mnie o współwinę nie posądzono, stanąłem między nimi i nie dozwoliłem, aby Ercolano go zamordował. Owszem, broniłem napół żywego kochanka jego żony i krzyczałem tak głośno, że wreszcie zbiegli się sąsiedzi i zabrali ze sobą młodzieńca, który się miał już za zgubionego. Takie oto zdarzenie przerwało naszą wieczerzę i sprawiło, żem się nietylko nie pożywił, ale, jak ci to już powiedziałem, nie skosztowałem niczego nawet.
Białogłowa nasza, usłyszawszy opowieść swojego męża, poznała, że inne kobiety niemniej od niej sprytu mają, że jednak nieszczęścia tu i owdzie czasami przytrafiać się mogą, to też, chocia miała ochotę gorąco bronić żony Ercolana, pragnąc jednak przez zgromienie cudzego błędu podejrzenie od siebie lepiej oddalić, tak się odezwała:
— A to piękna historja! Ktoby się był po tej świętoszce czegoś podobnego spodziewał? I jakże tu teraz pozorom uczciwości wierzyć? Wierę, spowiadaćbym się do niej poszła, gdyby duchowną osobą była. Niechże tedy prze-
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/441
Ta strona została przepisana.