puszcza. Rzeknijcie mi, kto jest bliższy waszemu dziecku, zali ja, który je przy chrzcie na rękach trzymałem, czyli też wasz mąż, który mu dał życie?
— Wiem, że mój mąż — rzekła Agnesa.
— Tak, ani chybi — ciągnął dalej Rinaldo — skoro już byliście nieraz tak łaskawi dla swego męża, który bliższy jest waszemu dziecku, niźli ja, dlaczegóż tedy nie chcecie mojej namiętności podzielić?
Agnesa, która logiki nie znała, pragnęła tylko jednego: aby ją ktoś przekonał. Uwierzyła Rinaldo, albo też uczyniła pozór, że mu wierzy, i rzekła:
— Któżby mógł z waszemi dowodami się nie zgodzić?
Z temi słowami przystała na prośbę swego kuma. Miłośnicy często się spotykali. Kumostwo ochraniało ich od różnych podejrzeń. Pewnego dnia Rinaldo przyszedł do kumy z swoim towarzyszem. W domu nie było nikogo, krom Agnesy, jej dziecka i służki. Rinaldo wysłał przyjaciela wraz ze służką do gołębnika, prosząc go, aby dzieweczkę różnych modlitw nauczył, sam zasię, dziecię za rękę trzymając, do sąsiedniej komnaty przeszedł. Wszedłszy do niej, drzwi za sobą zawarli. W tym czasie powrócił kum brata Rinalda. Gdy do drzwi zapukał, Agnesa krzyknęła:
— Zginęłam! To mój mąż! Teraz zrozumie już, dlaczego w takiej przyjaźni z sobą żyjemy.
Brat Rinaldo był właśnie bez habitu, w spodniej odzieży tylko.
— Macie słuszność — rzekł do swej kochanki — gdybym był ubrany, moglibyśmy znaleźć jeszcze jakiś środek ocalenia. Jeżeli jednak wejdzie teraz i zobaczy mnie, wszelki wybieg niemożebny się okaże.
— Ubierajcie się tylko coprędzej — rzekła pani Agnesa — weźcie chrześniaka na ręce i zważajcie dobrze na moje słowa, któremi się do męża obrócę. Resztę mnie już pozostawcie.
Mąż tymczasem nieustannie do drzwi kołatał. Już chciał zawołać, gdy nagle głos żony usłyszał:
— Idę już, idę!
Po chwili pani Agnesa otworzyła mężowi drzwi, ukazała mu wesołe oblicze i rzekła:
— Mój mężu, ach, gdybyś wiedział, jakie to szczęście, że brat Rinaldo przyszedł! Sam Bóg musiał go mi zesłać, bowiem, gdyby nie on, z pewnością stracilibyśmy nasze dziecko!
Na te słowa mąż — poczciwina o mało nie umarł ze strachu.
— Cóż się dziecku zdarzyło? — zapytał po chwili.
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/463
Ta strona została przepisana.