— Ach, mój miły! — ciągnęła dalej pani Agnesa — wystaw sobie, że dziecię zemdlało, tak iż je już za umarłe miałam. Nie wiedziałam, co robić, i byłabym sobie nigdy nie poradziła, gdyby nie szczęśliwe przybycie brata Rinalda.
Gdy wszedł i zobaczył, co się dzieje, wziął natychmiast naszego chłopca na ręce i rzekł do mnie:
„Nie lękajcie się, kumoszko, dziecię ma w ciele robaki, które mu już pod serce podpełzły. Mogłyby go były zadusić, aliści teraz bądźcie spokojni, zamówię je bowiem tak, że wszystkie pomrą. Zanim wyjdę z domu, oddam wam chłopca tak zdrowego, jakim jeszcze nigdy nie był“. Ciebie, mój mężu, niestety, akurat w domu nie było a służki znaleźć nigdzie nie mogłam, dlatego też Rinaldo kazał towarzyszowi swemu udać się na dach naszego domostwa, a sam pospołu ze mną wszedł do tej komnaty, gdzieśmy się zamknęli, bowiem przy obrzędzie zamawiania robaków nikt obecny być nie może, krom matki dziecięcia. Kum Rinaldo jeszcze dotąd trzyma chłopca na ręku, czekając, aż jego towarzysz modlitwy swoje odmówi. Zdaje mi się jednak, że wszystko już się szczęśliwie skończyło, bowiem dziecię ocknęło się z omdlenia i jest całkiem przytomne.
Prostak uwierzył twardo w te wszystkie słowa. Miłość jego do dziecka tak wielka była, że ani na chwilę przez myśl mu nie przyszło, że żona oszukiwać go może. Westchnąwszy ciężko, rzekł:
— Puść mnie do dziecka.
— Na miłość Boską — odparła Agnesa — poczekaj jeszcze chwilę, gdyż wszystko swym pośpiechem zepsujesz. Pozwól, abym ja tam pierwej weszła i zapytała, czy ci już wejść wolno.
Brat Rinaldo słyszał to wszystko. Przyodziawszy się i wziąwszy dziecko na ręce, zawołał:
— Kumo! Czy to nie kmotra głos słyszę?
— Tak, święty ojcze! — odparła Agnesa.
— Chodźcież tedy tutaj, mój poczciwcze! — odezwał się mnich.
Mąż wszedł do komnaty, a wówczas Rinaldo rzekł doń:
— Weźcie na ręce swego synaczka! Łaska Boska do życia go przywiodła. Do niedawna jeszcze pewien byłem, że do wieczora nie doczeka. Radzę wam, abyście kazali zrobić figurę woskową wielkości dziecięcia i ustawili ją przed posągiem Świętego Ambrożego, za poplecznictwem którego tego cudu dostąpiliście.
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/464
Ta strona została przepisana.