Zaciekawiony, przystąpił do szpary, a wówczas ona zawołała nań po imieniu (o którem od męża swego przypadkiem się dowiedziała) i w krótkich słowach całe położenie swoje mu odkryła. Młodzieniec, uradowany nad wyraz, postarał się o powiększenie otworu, o tyle jednak, aby nikt tego nie zauważył. Młodzi ludzie rozmawiali z sobą często, a nawet rękami się dotykali, jednakoż na tem wszystko się kończyło, bowiem zazdrosny mąż zbyt dobrze pilnował.
Tymczasem nadeszło Boże Narodzenie; żona oznajmiła mężowi, że chciałaby pójść w pierwszy dzień świąt rano do kościoła, aby przystąpić do spowiedzi i komunji, jak to wszyscy chrześcijanie czynią.
— A jakież to grzechy popełniłaś — spytał zazdrośnik — że chcesz się spowiadać?
— Jakie? — odparła żona — zali sądzisz, że świętą się stałam, ponieważ mnie w zamknięciu trzymasz? Mam i ja swoje grzechy, jak i każda inna śmiertelna istota, jednakoż nie mam obowiązku tobie ich wyznawać, bowiem nie jesteś księdzem.
Słowa te wzbudziły nowe podejrzenia w duszy zazdrosnego męża. Poczuł niezmierną chęć dowiedzenia się, jaki to grzech żona jego popełniła, i nie przestał łamać sobie głowy, aż wymyślił sposób podsłuchania spowiedzi. Odrzekł jej tedy, że się zgadza, aliści pod warunkiem, aby nie do innego kościoła, tylko do parafjalnej kaplicy o rannej godzinie spowiadać się poszła. Spowiednikiem jej miał być proboszcz, lub też wskazany zakonnik. Żonie zdało się, że przeniknęła zamysły zazdrośnika, jednakoż nie rzekła ani słowa i na wszystko się zgodziła. Zazdrosny mąż już czekał na nią w kaplicy. Umówiwszy się z proboszczem, wdział na się co prędzej habit zakonny, nasunął sobie kaptur na głowę i zasiadł na chórze. Żona jego weszła tymczasem do kościoła i oświadczyła, że chce się widzieć z proboszczem. Proboszcz przybył i, wysłuchawszy jej, odrzekł, że nie ma czasu sam jej spowiadać, ale że przyśle natychmiast swego zastępcę. W samej rzeczy po chwili przysłał zazdrosnego męża, którego ciężkie chwile teraz czekać miały. Zazdrośnik nasz zbliżył się do niej uroczystym krokiem. Chocia kaptur miał na oczy nasunięty, a w kościele ciemno jeszcze było, żona poznała go odrazu i pomyślała sobie: „Dlaboga, toż to mój zazdrośnik, w mnicha przemieniony! Oj, dam ja mu ciężki orzech do zgryzienia!“ Udała wszakże, że go nie poznaje. Gdy zasiadł w konfesjonale, uklękła przed nim. Zazdrośnikowi przez myśl nawet nie przyszło, że mógłby być poznany, sądził bowiem, że suknie dostatecznie go zmieniły; wziął przytem do ust kilka kamyków, aby i swój głos odmienić.
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/473
Ta strona została przepisana.