Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/475

Ta strona została przepisana.

jej pokutę i kazał jej mszy świętej jeszcze wysłuchać, sam zasię, dusząc się z wewnętrznej wściekłości, pośpiesznie zrzucił habit i podążył do domu, aby pomyśleć nad sposobem pochwycenia żony i owego księdza na gorącym uczynku i ukarania ich obojga przykładnie.
Żona, powróciwszy z kościoła, poznała doskonale po minie męża, że po jej spowiedzi niewesołe Boże Narodzenie go czeka, mimo, że starał się udać przed nią zupełne zadowolenie i spokój. Udawanie to wiele go kosztowało, pocieszał się jednak nadzieją rychłej zemsty, postanowił bowiem następnej nocy zasiąść przed bramą domu na czatach i zdybać owego księdza. Dlatego też przed nocą rzekł do żony:
— Zaproszony dzisiaj jestem na wieczerzę w gościnę. Zamkniesz dobrze drzwi od schodów i od swojej sypialnej komnaty i położysz się spać sama. Co się tyczy bramy domu, to ją sam zamknę, a klucz z sobą zabiorę.
— Dobrze — odparła żona i, znalazłszy odpowiednią chwilę, pobiegła do szczeliny. Na umówiony znak zbliżył się Filippo. Wówczas białogłowa opowiedziała mu o wszystkiem, co dzisiaj zrana uczyniła, i co mąż jej po obiedzie powiedział.
— Jestem pewna — rzekła — że nie wyjdzie z domu, lecz że zaczai się przy drzwiach i będzie czekał na księdza. Skorzystaj tedy ze sposobności i staraj się przedostać się do mnie przez dach.
Młodzieniec, uradowany temi wieściami, odrzekł:
— Dajcie mi, pani, tylko swobodę działania.
Wkrótce noc nadeszła. Zazdrośnik przypasał sobie miecz do boku i ukrył się pocichu w komórce, przytykającej do bramy domu. Żona po jego wyjściu zamknęła wszystkie drzwi, a zwłaszcza te, które na schody wiodły, aby się zabezpieczyć od niespodziewanego powrotu męża. Poczem dała znak sąsiadowi, który, upatrzywszy stosowną chwilę, wkradł się do niej przez okno na strychu i przepędził z nią pełną rozkoszy noc. O świcie tą samą drogą powrócił do swego mieszkania. Dzięki dusznym zgryzotom zazdrosny mąż nic na wieczerzę nie jadł. Głodny, szczękający zębami od zimna, całą noc przepędził przed bramą, czekając na księdza. Gdy jednak dzień się zbliżył, a nikogo widać nie było, położył się nasz nieszczęsny czatownik w komórce swojej i zasnął twardym snem. Wreszcie otwarto bramę domu. Kupiec wstał wówczas, wyszedł ostrożnie z komórki i, udając, że z miasta powraca, wszedł do swojej komnaty, gdzie się śniadaniem pokrzepił. Po upływie kilku godzin zasię wysłał chłopca, któremu polecił nazwać się klerykiem, wysłańcem księdza spowiednika, do