obiecując sobie, że go podobnych fortelów nazawsze oduczy. Tymczasem Roberto, usłyszawszy, że ktoś drzwi gwałtownie otwiera, nie tak, jak to pani Sismonda czyniła, odgadł odrazu, co się święci, i, nie namyślając się długo, wziął nogi za pas. Arriguccio ścigał go z wszystkich sił. Wreszcie Roberto, czując, że nie ujdzie, stanął, dobył miecza i bronić się przed nacierającym Arrigucciem począł.
Tymczasem pani Sismonda obudziła się na odgłos gwałtownego otwarcia drzwi. Spostrzegłszy, że nitka odcięta i że męża niema przy niej, pojęła odrazu, że wszystko na jaw wyjść musiało. Wiedząc, że Arriguccio ściga w tej chwili jej kochanka, pomyślała o ratunku. Namysł jej był krótki. Przywołała służkę, wtajemniczoną we wszystko, i skłoniła ją do zajęcia swojego miejsca w łożu. Następnie wymogła na niej, że zniesie wszystko, cokolwiekby Arriguccio w pierwszym zapędzie gniewu mógł z nią uczynić — i przyrzekła, że za tę usługę hojnie ją wynagrodzi. Poczem zgasiła światło, płonące w sypialnej komnacie, i ukryła się w innej części domu, aby czekać, co dalej będzie.
Tymczasem Roberto i Arriguccio, walcząc na ulicy, wrzeszczeli tak silnie, że rozbudzili wszystkich sąsiadów, którzy, pokazawszy się w oknach, łajać ich srodze poczęli. Arriguccio, przejęty obawą, aby go nie poznano, cofnął się i popędził do domu. Był wściekły okrutnie, że nie mógł poznać ani ukarać przykładnie zuchwałego młodzieńca. Pieniąc się ze złości, wpadł do sypialnej komnaty i zawołał:
— Gdzie jesteś, bezwstydna białogłowo? Zgasiłaś światło, abym cię nie znalazł, aleś chybiła celu!
I z temi słowy, dopadłszy do łoża, chwycił za gardło dziewczynę, którą wziął za swoją żonę, i począł ją tak pięściami walić i nogami kopać, że nietylko całe jej ciało, ale i oblicze pokryło się sińcami. Wreszcie obciął jej włosy i obsypał ją najstraszniejszemi obelgami. Dziewczyna zalewała się łzami, prosząc pokornie: „Na miłość boską, dosyć! Biada mi, litości“. Arriguccia taki gniew zaślepił, iż nie mógł rozeznać, że to nie głos jego żony, przytem dzieweczka od szlochów ochrypła.
Pofolgowawszy swemu gniewowi, wstrzymał się wreszcie i rzekł:
— Teraz dam ci już spokój, występna białogłowo, ale zato w tej chwili pójdę do twoich braci i opowiem im o twoich pięknych sprawkach. Niechaj przyjdą, zabiorą cię i uczynią z tobą, co im cześć i sumienie nakaże. Zabrać cię muszą, bowiem jednej chwili dłużej w tym domu zostać ci nie pozwolę.
Wyrzekłszy te słowa, wyszedł z sypialnej komnaty, zaryglował drzwi i wy-
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/491
Ta strona została przepisana.