uczesane i nietknięte. Na ten widok bracia i matka zwrócili się do Arriguccia i rzekli:
— Cóż ty na to, Arriguccio? Całkiem co innego słyszeliśmy od ciebie. Któż ma tu słuszność? Na czem teraz swoje oskarżenia gruntować będziesz?
Arriguccio stał jak we śnie. Wreszcie ocknął się i chciał odpowiedzieć, aliści nie wiedział, co ma mówić; za każdem słowem plątał się coraz bardziej i wkońcu zamilkł.
Wówczas pani Sismonda, korzystając z jego zakłopotania, zawołała:
— Widzę z boleścią, bracia moi, że mąż mój chce mnie przywieść do wyznania, którego nigdy w życiubym nie uczyniła. Chodzi tu o haniebny sposób jego życia i postępowania ze mną. Wiedzcie tedy, że upewniona jestem, iż w samej rzeczy zdarzyło mu się to wszystko, o czem wam opowiedział, aliści bynajmniej nie tutaj. Ten zacny człowiek bowiem, za którego na nieszczęście moje mnie wydaliście, chciałby za porządnego kupca uchodzić i powszechnem zaufaniem się cieszyć. Pragnie, aby ludzie poczytywali go za wstrzemięźliwszego od księdza i obyczajniejszego od młodej dzieweczki. Tymczasem rzadko taki wieczór minie, aby się nie upił w szynkowni, a potem nie wdał z pierwszą lepszą gamratką, podczas gdy ja do północy samotna siedzę. Otóż jestem upewniona, że i tym razem, pijany jak bela, położył się z jakąś hultajką do łoża. Zbudziwszy się, znalazł nitkę u jej nogi, dokonał owych bohaterskich przewag, o których słyszeliście od niego, potem powrócił raz jeszcze, pobił swoją miłośnicę, ostrzygł jej włosy i, nie całkiem jeszcze wytrzeźwiony, wystawił sobie, że wszystko to w moim domu się stało. Tak być musi, ani chybi, a na dowód spójrzcie tylko na niego. Jeszcze na pół pijany być musi. Spodziewam się tedy, że wszystkie jego słowa będziecie za bredzenie opoja uważali i że przez wzgląd na nieprzytomność umysłu, przebaczycie mu tę całą niedorzeczność, tak jak i ja mu przebaczam.
Na te słowa pani Sismondy, matka jej, do tego czasu milcząca, zawołała gniewnym głosem:
— Nie, moje dziecko, na krzyż Chrystusowy, tak dalej być nie może. Tego obrzydliwego i niewdzięcznego człeka należałoby jak psa zabić, za to, że nie umie szanować podobnej jak ty białogłowy. Kimże on jest i kim ty jesteś? Miałabyś znosić obelgi od jednego z tych kramarzy, którzy, odłączywszy się od jakiejś bandy opryszków, przybywają ze wsi do miasta w zgrzebnej koszuli i w dziurawych butach, a gdy się kilku groszy dorobią, wyciągają natychmiast ręce po córki dostojnych rodzin, sprawiają sobie herby i mówią: „Pochodzę
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/494
Ta strona została przepisana.