Pyrrhus żywo wdrapał się na gruszę i począł z niej owoce strząsać; nagle jednak zatrzymał się i zawołał:
— Ach panie, co też wyrabiacie? A tobie, pani, czy nie wstyd na podobne rzeczy w przytomności mojej pozwalać? Czy myślisz, że jestem ślepy? Przed chwilą skarżyłaś się, że jesteś chora, teraz zasię wyzdrowiałaś już, jak widzę, bowiem ci na zapale nie zbywa! Tak się nie godzi! Macie przecie tyle pięknych komnat, w których ukryć się możecie, ile razy wam na podobne rzeczy przyjdzie ochota, w każdym razie byłoby to obyczajniejszą rzeczą, niźli wobec mnie tak figlować.
Na te słowa pani Lidja obróciła się do męża i zawołała ze ździwieniem.
— Co on plecie? Zaliżby oszalał?
— Bynajmniej — odparł Pyrrhus z drzewa. — Anim nie oszalał, ani ślepy nie jestem i nie trzeba było na to liczyć!...
Nkostrato, równie zdziwiony, rzekł:
— Wyczmuć się ze snu, Pyrrhusie, bredzisz bowiem okrutnie.
— Panie — odparł Pyrrhus — wiem napewno, że nie śpię, a widzę takoż, że i wam na sen się nie zabiera, bowiem trzęsiecie się i ruszacie tak zapalczywie, że, gdyby to drzewo naśladować was zechciało, ani jeden owoc na nimby nie pozostał.
— Co to znaczyć może? — szepnęła na te słowa pani Lidja do swego męża. — Miałożby mu naprawdę wydawać się to wszystko, o czem mówi? To rzecz osobliwa! Dalibóg, gdybym nie była tak słaba, weszłabym na drzewo, aby się przekonać na własne oczy, czy podobne przywidzenie jest możebne?
Tymczasem Pyrrhus, siedząc na drzewie, nie przestawał swojemu panu wymówek czynić, co tak wreszcie zniecierpliwiło Nikostrata, że zawołał:
— Zleź!
Pyrrhus posłuchał, zsunął się z gruszy i stanął przed Nikostratem.
— Coś widział z drzewa? — zapytał Nikostrato.
— Możecie mnie za głupca poczytać — odparł Pyrrhus — jednakoż skoro już wiedzieć chcecie, opowiem o wszystkiem, com widział. Nie zaprzecie mi chyba, panie, że pieściliście gorąco swoją żonę, podczas gdym ja siedział na drzewie. Dopiero gdy schodzić zacząłem zerwaliście się i usiedliście na tem miejscu, gdzie was teraz widzę.
— Zaiste, chybaś zmysły postradał — zawołał na to Nikostrato — od chwili, jak wszedłeś na to drzewo, ja ani żona moja nie ruszyliśmy się z miejsca, na którem nas zostawiłeś.
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/504
Ta strona została przepisana.