oddania motków, które naprzędłam, i dla naprawy kołowrotka; przy tej sposobności mogłabym wyjąć z zastawu granatowy kaftanik i świąteczny pas skórzany ze sprzączką, który przyniosłam mężowi w posagu. Bez tych rzeczy nie mogę się nigdzie wśród ludzi pokazać, ani do kościoła pójść w niedzielę. Na wykup potrzeba mi tylko pięciu lirów. Pożyczcie mi tych pięć lirów, a potem żądajcie, co wam się podoba.
— Przysięgam ci — odrzekł na to proboszcz — że nie mam tylu pieniędzy przy sobie. Daję ci jednak słowo, że przed sobotą jeszcze będziesz miała pięć lirów.
— Eh! — zawołała Belcolore — obiecanka, cacanka!… znam ja wasze obietnice i wiem, jak dotrzymujecie słowa! Myślicie, że dam się tak na hak przywieść, jak Billizza, którąście z kwitkiem odprawili, aby się później na nic rozpuściła… Oho, nic z tego, dalipan! Jeżeli nie macie tych pieniędzy przy sobie, tedy idźcie po nie.
— Ach! — rzekł błagalnie proboszcz — nie wysyłaj mnie teraz do domu! Trafiłem na szczęśliwą porę, kiedy tu nikogo niema — kto wie, czy za powrotem nie znajdę jakiegoś natręta, który mi ukradnie tę drogą sposobność.
— Dobrze, dobrze — odparła Belcolore — jeśli chcecie, idźcie, jeśli zaś nie chcecie, to zostańcie, ale w tym wypadku niczego ode mnie nie oczekujcie.
Proboszcz, widząc, że nic nie wskóra, i bojąc się, aby białogłowa nie zawołała, „salvum me fac“, podczas gdy on pragnął odbyć rzecz całą „sine custodia“ rzekł wreszcie:
— Nie wierzysz mi, że ci pieniądze przyniosę? Ostawię ci zatem ten płaszcz granatowy, który mam na sobie.
Belcolore podniosła oczy i rzekła:
— A ileż ten płaszcz wart?
— Ile jest wart? — zawołał proboszcz. — Trzeba ci wiedzieć, że skrojony został z bardzo przedniego sukna i że niema jeszcze czternastu dni, jak go kupiłem u Lotta za siedem lirów. Wart jest przynajmniej pięć soldów więcej, jak mnie zapewniał Buglietto, który, jak wiadomo, na takich przedmiotach zna się naschwał.
— Doprawdy? — zawołała Belcolore. — Nigdybym w to nie uwierzyła. Oddajcie mi go jednak najprzód.
Ojciec duchowny, czując, że zbyt napięta cięciwa pęknąć może, zdjął płaszcz z siebie i oddał go białogłowie. Belcolore schowała go starannie, a potem rzekła:
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/524
Ta strona została przepisana.