zaklął ich na wszystkie świętości, aby nikomu słówka nie zdradzili z tej tajemnicy, którą im powierzył. Przy pożegnaniu opowiedział im jeszcze nowinki, które słyszał o kraju Bengodi, zaklinając się, że to wszystko święta prawda. Wreszcie odszedł. Wówczas dwaj pozostali uknuli między sobą spisek.
Nadeszła wreszcie oczekiwana gorąco przez Calandrina niedziela. O świcie porwał się Calandrino z łoża, przywołał swoich towarzyszy i wyruszył wraz z nimi w drogę. Wyszli z miasta przez bramę San Gallo, wstąpili w koryto rzeki i, szukając cudownego kamienia, szli przed siebie. Niecierpliwy Calandrino wyprzedzał towarzyszy, skakał gwałtownie to tu to tam, a gdy gdzieś jaki czarny kamień zoczył, rzucił się nań, porywał go z ziemi i do kieszeni chciwie pakował. Towarzysze jego szli za nim i także od czasu do czasu kamienie podnosili, aliści nie tak często jak Calandrino. To też gdy ledwie kilkadziesiąt kroków przebyli, Calandrino miał już wszystkie kieszenie wypchane, tak, że w końcu zmuszony był podgiąć obszerne poły swojego kaftana, końce zatknąć za pas i tym sposobem zrobić sobie z niego rodzaj wora. Ale i ten schowek tak się wkrótce przepełnił, że trzeba było z płaszcza nową kieszeń uczynić. Niedługo i w niej miejsca zabrakło.
Tymczasem nadeszła godzina obiadowa. Wówczas Bruno i Buffalmacco trącili się łokciami. Bruno, zgodnie z umową, zawołał, zwracając się do Buffalmacca:
— Gdzie się podział Calandrino?...
Buffalmacco, mimo, że miał go tuż przed nosem, obrócił się, spojrzał na lewo i na prawo, i wreszcie rzekł:
— Dalibóg, że nie wiem! Przed chwilą jeszcze był tu przed nami.
— To prawda — odrzekł Bruno. Ani chybi zażartował z nas sobie, wrócił do domu, je teraz spokojnie obiad i śmieje się z nas, że tutaj, jak głupcy, kamienie zbieramy.
— Jeśli tak uczynił — rzekł Buffalmacco — to miał słuszność, bo istotnie trzeba było być dudkiem, aby uwierzyć temu, co nam opowiadał. Komużby, krom nas, w głowie pomieścić się mogło, że podobnie cudowny kamień znajduje się w dolinie Mugnone?
Calandrino, słuchając tych słów, topniał z radości, był bowiem upewniony, że pożądany kamień ma między innemi w kieszeni, i że dlatego właśnie towarzysze go nie widzą. Zachwycony tym szczęśliwym wypadkiem, postanowił, nie odpowiadając ani słowa, co żywiej do domu powrócić. Z tym zamysłem cichemi kroki wymykać się począł. Widząc to Buffalmacco, rzekł do Bruna:
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/531
Ta strona została przepisana.