Noc już była, gdy się rozeszli. Nasz Calandrino, zataczając się, do domu powrócił i nie zważywszy, że drzwi otworem zostawia, padł na łóżko i wnet zasnął. Tymczasem Bruno i Buffalmacco zjedli wieczerzę, otrzeźwieli całkiem, poczem, opatrzeni w różne narzędzia złodziejskie, do otwierania drzwi służące, udali się pocichu do domu Calandrina. Zastawszy drzwi otwarte, bez trudu weszli do wnętrza, zabrali świnię, zanieśli ją do domu księdza, schowali w bezpieczne miejsce, poczem ze spokojnem sumieniem spać się położyli.
Z rana Calandrino, wytrzeźwiony zupełnie, zbudził się ze snu i odrazu spostrzegł, że drzwi stoją otwarte na ściężaj i że świni niema. Jak odurzony począł tu i tam biegać, pytając każdego, czy nie widział jego świni, gdy zaś to wszystko na nic się nie przydało, wielki gwałt podniósł.
Bruno i Buffalmacco, wstawszy z łoża, wyszli przed próg domu, aby usłyszeć, co Calandrino o świni mówi. Calandrino przywołał ich ze łzami w oczach i rzekł do nich:
— Biada mi, towarzysze, ukradziono mi świnię!..
— Widzę, żeś przyszedł wreszcie do rozumu i posłuchał mojej rady — szepnął Bruno.
— Jakiej rady? — jęknął Calandrino.
— Tak, tak, wybornie — ciągnął dalej Bruno. — Krzycz głośno, jak możesz najgłośniej, aby się wszystkim zdawało, że to istotna prawda.
— Na ciało Chrystusowe klnę się, że w samej rzeczy mi ją skradziono — zawołał Calandrino.
— Nie ustawaj ani na chwilę — rzekł Bruno. — Zaklinaj się, przysięgaj, wrzeszcz co sił... a wszyscy ci uwierzą...
— Pęknę chyba ze złości! — krzyknął Calandrino. — Bodaj mnie powieszono, jeśli kłamię, bodaj mnie piorun zabił...
— Hę! — rzekł, miarkując się, Bruno — byłożby to prawdą w samej rzeczy? Przecież wczoraj jeszcze świnię widziałem. Zali mniemasz, figlarzu, że uda ci się i mnie oszukać?
— Ależ ja cię nie chcę wcale oszukiwać — wrzasnął Calandrino, przyskakując do niego w najwyższej złości.
— Zresztą, być może! — rzekł Bruno. — Byłaby to prawdziwa bieda!
— I jaka jeszcze! — jęknął rozpaczliwie Calandrino. — O ja nieszczęśliwy, jakże do domu powrócę! Moja żona mi nie uwierzy, a choćby i uwierzyła — gorzkie za to będę miał życie przez rok cały!..
— Ha!.. — odezwał się poważnym głosem Bruno. — Pojmuję, że ci
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/547
Ta strona została przepisana.