Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/548

Ta strona została przepisana.

przykro być musi, jeśli w istocie tak się stało. Jednakoż trudno mi w to uwierzyć, bo wszak sam dawałem ci wczoraj radę, abyś odegrał taką rolę, jaką właśnie grasz dzisiaj. Zdaje mi się tedy, że chciałbyś żonę swoją i nas zarazem w pole wywieść.
Calandrino, do ostateczności przywiedziony, zawołał:
— Zali chcesz, abym z rozpaczy Bogu i Świętym Pańskim bluźnił?... Mówię ci, człeku, najświętszą prawdę, że mi świnię w nocy ukradziono.
— Kiedy tak — rzekł Buffalmacco — to nie ma co rąk zakładać, trzeba jeno poszukać sposobu na odzyskanie twojej straty.
— Otóż to właśnie! — zawołał Calandrino. — Aliści nie widzę żadnego sposobu.
— Powoli, powoli — rzekł Buffalmacco. — Przecież nikt z Indyj po twoją świnię nie przyszedł. Musiał ją ściągnąć któryś z naszych sąsiadów. Dalibóg, gdybyś tylko ich zebrać potrafił, to przy pomocy zaczarowanego chleba i sera zaraz dowiedzielibyśmy się, kto cię obrabował...
— Zali mniemasz — przerwał Bruno, — że ty tylko jeden wiesz o tym sposobie? Znany on jest niewątpliwie niejednemu z sąsiadów, a może i złodziejowi samemu tak, iż nikt już nań się złapać nie da... Możemy natomiast inną próbę uczynić.
— Jaką? — spytał Buffalmacco.
— Postarajmy się o gałki imbirowe, osmażone w cukrze, i o dobre wino Vernaccia — rzekł Bruno. — Można te rzeczy równie dobrze zaczarować, jak chleb i ser. Potem zaprosimy wszystkich sąsiadów na poczęstunek i przy sposobności poszukamy złodzieja. Wszyscy się zejdą, nikt bowiem nie będzie podejrzewał o co nam chodzi.
— Masz słuszność — zawołał Buffalmacco. — A ty, Calandrino, co myślisz o tem? Chcesz, abyśmy tego sposobu spróbowali?
— Pragnę tego najgoręcej — odrzekł Calandrino — zaklinam was nawet na ciało Chrystusowe, abyście to uczynili. Gdy będę wiedział, kto mnie okradł, ulgę poczuję, choćbym własności mojej odebrać nawet nie miał.
— Dobrze tedy — odrzekł Bruno. — Dla miłości, jaką dla ciebie żywię, gotów jestem sam wybrać się do Florencji po potrzebne przedmioty. Musisz mi jeno dać pieniądze na zakupy.
Calandrino miał około trzynastu soldów przy sobie. Oddał je z chęcią Brunowi, który niezwłocznie udał się do Florencji, zaszedł do znajomego aptekarza, kupił funt wybornych gałek imbirowych, przyczem kazał dwie duże pi-