ujrzeć w czynach to, co mu dama w słowach przyobiecała. Śnieg, obficie tego dnia padający, wszystko pokrył dokoła. Rinieri, czas niejaki na dziedzińcu spędziwszy, począł drżeć całem ciałem, inaczej jednakoż niżby tego pragnął. Chcąc zażegnać chłód przenikliwy, biegał szybko, podskakiwał i nogą o nogę uderzał. Tymczasem piękna dama rzekła do swego kochanka:
— Chodźmy teraz do mojej komnaty. Z małego okienka będziemy mogli widzieć wybornie, co robi przedmiot twojej zazdrości, a zarazem usłyszymy, jaki respons da mojej służce, którą właśnie do niego wysłałam.
Stanęli tedy przy okienku, skąd wszystko można było widzieć, nie będąc widzianym, i usłyszeli, jak służka uczonego pociesza.
— Rinieri! pani moja zmartwiona jest nad wyraz, jak na złość bowiem dzisiaj wieczór właśnie przybył jeden z jej braci; siedział, siedział, zjadł z nią wieczerzę, rozmawiał długo, i dotąd jeszcze siedzi. Mniemam, że wkrótce już się wyniesie. Dla tej przyczyny pani moja do was zejść jeszcze nie mogła wnet ją jednak obaczycie. Prosi was ona tylko, abyście się na nią nie gniewali za to przykre i długie oczekiwanie.
Rinieri, biorąc te słowa za dobrą monetę, odrzekł:
— Powiedz damie swojej, aby się o mnie nie troskała. Będę czekał cierpliwie.
Służka wróciła do domu i spać legła.
Wdowa rzekła do swego miłośnika:
— Jakże? Czy wciąż jeszcze myślisz, że kochałam tego głupca, który tam na dole zębami szczęka?
To rzekłszy, pociągnęła miłośnika do sypialnej komnaty. Legli na łoże i długi kęs czasu w uniesieniach miłosnych przepędzili, drwiąc i śmiejąc się z nieboraka uczonego.
Rinieri tymczasem biegał po podwórzu tam i z powrotem, przyspieszając wciąż kroku dla rozgrzania się. Szukał popróżnicy jakiegoś miejsca, osłonionego przed wichurą, klął długi pobyt brata i brał każdy posłyszany szmer za skrzyp drzwi od mieszkania wdowy. Wszystkie jednak jego nadzieje na niczem spełzły. Około północy dama, przerywając igraszki miłosne, rzekła do swego kochanka:
— Jak myślisz, najmilszy, co się tam dzieje z naszym uczonym? Zali i ten chłód, który z łaski mojej znosić musi, zazdrości z głowy twojej nie wybije?
— Serce moje — odrzekł kochanek — teraz widzę dowodnie, że tak, jak
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/556
Ta strona została przepisana.