ty moim największym skarbem, szczęściem i nadzieją jesteś, tak i ja jestem tem samem dla ciebie.
— Jeśli tak — odparła dama — to pocałuj mnie z tysiąc razy, na dowód, że mówisz prawdę.
Kochanek przytulił ją mocno do siebie i nie tysiącem, ale stem tysięcy pocałunków ją obsypał. Przepędzili jeszcze czas pewien na podobnych rozmowach i pieszczotach, poczem dama rzekła w te słowa:
— Wstańmy teraz na chwilę i obaczmy, czy ogień, o którym mój wielbiciel codzień tak wiele pisał, nie przygasł w nim nieco.
Podnieśli się tedy oboje i, wyjrzawszy przez okienko, ujrzeli na podwórcu nieszczęsnego filozofa, który, pod wtór szczękających zębów, ucieszne czynił poruszenia. Tak osobliwych ciała obrotów nigdy jeszcze w życiu nie widzieli.
— A co? — rzekła wdowa do swego kochanka. — Nieprawdaż, że znakomicie uczę tańczyć moich wielbicieli, i to bez muzyki.
— Widzę, mój skarbie — odrzekł śmiejąc się kochanek.
— Podejdźmy teraz do drzwi — ciągnęła dalej dama. — Ty będziesz stał w milczeniu, a ja przemówię do niego. Zobaczymy, jakiego mi responsu udzieli. Kto wie, może jego słowa ubawią nas jeszcze lepiej, niźli jego widok.
To rzekłszy, wyszła z sypialnej komnaty, pociągnęła za sobą kochanka i przystąpiła do zamkniętych drzwi. Nie otworzyła ich jednak, tylko przez małą szparę przytłumionym głosem na uczonego zawołała. Usłyszawszy ten głos, zmarznięty biedak gorąco podziękował Bogu za bliskie, jak mu się zdało, wyzwolenie. Pobiegł ku miejscu, skąd go głos dochodził, i zawołał:
— Oto jestem, Madonno! Na miłość Boską otwórzcie, bowiem umieram z zimna.
— Wystawiam sobie, — odrzekła dama — jak już zesztywnieć musiałeś. Mróz jest w samej rzeczy okropny, a śnieg sypie nieustannie. Podobno jednak w Paryżu częściej pada niż u nas. Uspokój się i bądź jeszcze przez chwilę cierpliwy. Nie mogę ci teraz otworzyć, bo mój przeklęty brat, którego licho wieczorem przyniosło, nie odszedł stąd jeszcze; za chwilę jednak pójść już sobie powinien, a wtedy ja piorunem zbiegnę do ciebie. Z wielką trudnością na tę chwilę wymknąć mi się udało; chciałam cię nieco pocieszyć i trochę cierpliwości ci dodać.
— O, Madonno, — odparł filozof — błagam was na Boga, otwórzcie i pozwólcie mi w jakimś zakątku pod dachem czekać. Śnieżyca bowiem coraz
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/557
Ta strona została przepisana.