niego obnażona całkiem. Uczony obaczył, że białość jej ciała nocne przebija ciemności i że kształty jej urodziwe są nad wyraz. Pomyślawszy zasię, co to piękne ciało za chwilę przecierpieć będzie musiało, uczuł litość niejaką. Jednocześnie i żądze nękać go poczęły, dzięki czemu ów, co dotąd spokojnie leżał, na nogi się podniósł. Uczony chciał już wyskoczyć z kryjówki, pochwycić piękną wdowę i nasycić się jej wdziękami. Gdy jednak wspomniał kim jest i jakiej obelgi doświadczył, pozostał wierny swemu zamiarowi i przepuścił spokojnie wdowę mimo siebie.
Helena weszła na wieżę i, obróciwszy się twarzą ku północy, poczęła zaklęcia odmawiać. Uczony tymczasem podkradł się pod wieżę, zabrał drabinę i jął czekać spokojnie na to, co dalej nastąpić miało. Wdowa, powtórzywszy siedem razy tajemnicze zaklęcie, jęła oczekiwać na pojawienie się dwóch zapowiedzianych dziewic; czekała jednak tak długo, aż zziębła okrutnie od nocnego chłodu i zbliżający się świt ujrzała. Zmartwiona wielce tym niepomyślnym skutkiem czarów i niejasnem podejrzeniem tknięta, rzekła półgłosem do siebie:
— Kto wie, czy Rinieri nie chciał mi zapłacić za ową noc nieprzyjemną, którą przepędził kiedyś na dziedzińcu mego domu. Jeśli jednak miał ten zamysł, to zły rodzaj zemsty sobie wybrał, bowiem nietylko ta noc o wiele krótszą była niźli tamta zimowa, ale nadto i chłód dzisiejszy z ówczesnym nawet się porównać nie da.
Helena, nie chcąc, aby dzień ją zastał na wieży, postanowiła zejść na ziemię, aliści ujrzała, że drabina znikła. Wówczas nogi odmówiły jej posłuszeństwa, tak, iż srodze zrozpaczona, na ziemię upadła. Gdy po pewnym czasie nieco do siebie przyszła, poczęła gorzko płakać i wyrzucać sobie, że tak głupio zaufała człowiekowi, któremu ciężką zniewagę wyrządziła i który jej zawziętym wrogiem stać się musiał.
Długi kęs czasu na tych jękach i wyrzekaniach strawiła, poczem znów głowić się poczęła, w jakiby sposób z wieży na ziemię się spuścić, aliści nic nie znalazłszy, nowemi jękami wybuchnęła:
— O ja, nieszczęsna — rzekła do siebie — cóż powiedzą bracia moi, krewniacy i cała Florencja, gdy mnie tu ktoś nagą znajdzie. Dobra sława, którą dotychczas posiadałam, pójdzie na marne. Gdybym się nawet usprawiedliwić umiała, przeklęty filozof, który zna dobrze wszystkie moje sprawy, nie dozwoli mi uczynić tego. O ja nieszczęsna! W jednej chwili straciłam bezpowrotnie ukochanego młodzieńca i cześć moją!
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/562
Ta strona została przepisana.