mi zwilżyć, ani tak ocukrować, jak ty, nie umiałem), gdyby prośby moje owej nocy, kiedy na pokrytym śniegiem dziedzińcu z zimna prawie umierałem, na tyle mi się były przydały, byś mnie na chwileczkę pod dach wpuściła, zaiste dzisiaj daleko łatwiej byłoby mi do błagań twoich się przychylić. Teraz jednak to wszystko nie zda ci się na nic. Zresztą, jeśli ci tak bardzo o dobrą sławę chodzi i jeśli tak okropną dla ciebie jest rzeczą stać tam nago na górze, to obróć prośby swoje ku temu, w którego objęciach nie było ci przykro leżeć nago owej pamiętnej nocy, gdym ja zębami szczękał i jak zwierzę miotał się po dziedzińcu, śniegiem zasłanym. Jego proś o pomoc, jemu każ podać sobie suknie i drabinę do wieży przystawić, w nim współczucie obudzić się postaraj, dla niego bowiem tysiąc razy cześć swą narażałaś. Dlaczegóż jego na ratunek nie wołasz? Któż, jak nie on, pomoc ci nieść powinien? Wszak miłośnicą jego jesteś; komuż zatem pomagać winien, kogo strzec, jeśli nie ciebie? Wołaj go tedy, głupia białogłowo, i przekonaj się, zali miłość, którą dla niego żywisz, a takaż mądrość jego i twoja własna zarazem zdołają cię od mojej głupoty ocalić.
Przypomnij sobie dobrze jak się go pytałaś, co jest większe: moja głupota, czy też miłość, którą dla niego żywisz? Nie okazuj mi teraz wielkiej swojej szczodrobliwości i nie częstuj mnie hojnie tem, czego już nie pragnę, a czego odmówić mi nie byłabyś w stanie!
Zachowaj te rozkoszne noce na później dla twego miłośnika, jeśli oczywista z życiem stąd ujdziesz. Dla siebie i dla niego je przeznacz; ja poprzestanę na tej jednej, którą otrzymałem. Wystarczy raz być wyszydzonym. Jak widzę, dawna chytrość jeszcze ze słów twoich przebija; silisz się pochwałami wspaniałomyślność moją obudzić i spodziewasz się, że dzięki wielkoduszności złość twoją w niepamięć puszczę. Aliści pochlebstwa twoje nie zdołają już teraz, tak jak niegdyś, zaćmić oczu mojej duszy. Poznałem wreszcie sam siebie. Mój długi pobyt w Paryżu nie nauczył mnie tyle, ile ty w ciągu jednej nocy. Gdybyśmy nawet założyli, że wspaniałomyślny jestem, to ty przecie nie należysz do ludzi, wobec których tę cnotę objawiać należy. Kresem pokuty dla takich zwierząt jak ty, a również i kresem pomsty nad niemi, śmierć tylko sama być winna. Jeśli ja orłem nie jestem, to i z ciebie bynajmniej nie gołębica, ale żmija jadowita, którą, jako mego zaklętego wroga, z zaciekłością i srogością, równą twojej, dręczyć postanowiłem. To, co z tobą czynię, nie zemstą ale karą właściwie nazywać się winno, zemsta bowiem zwykle przewyższa obrazę, mój zaś odwet — cokolwiekbym uczynił — nie zdoła nigdy twojej winie dorów-
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/564
Ta strona została przepisana.