tymczasem powolniejszy choć nieco później, ale zato przyjemniej i wygodniej do miejsca spoczynku doprowadzi.
Wy, nieroztropne białogłowy, nie podejrzewacie nawet, ile zła pod marnym powabem powierzchowności się kryje. Młodzieńcy nigdy na jednej nie poprzestaną, pożądają oni bowiem każdej, którą ujrzą, jako pożądania godnej. Dlatego też miłość ich stała być nie może. Najlepszem świadectwem tego jesteś ty sama. Jeśli mniemasz, że nikt, krom mnie i służącej twojej, miłostek twoich nie jest świadom, grubo się mylisz. Cała ulica, na której mieszkasz, i wszyscy sąsiedzi tylko o tem mówią. Jak to jednak często się zdarza, rzeczy takie bardzo późno dochodzą do uszu osoby, której dotyczą. Skoroś już tak zły wybór uczyniła, ostań przy swoim miłośniku, mnie zasię pozostaw innej, znalazłem bowiem kochankę, zacniejszą od ciebie, kochankę, która lepiej niż ty na wartości mojej poznać się umiała. Jeżeli wreszcie chcesz zabrać na tamten świat prawdziwsze pojęcie o rzeczach, które, mimo wyjaśnień moich, ciemne dla ciebie pozostały, a takoż przekonać się dowodnie o tem, czego moje oczy pragną, to zechciej jaknajśpieszniej z tej wieży na dół się rzucić. Mniemam, że dusza twoja, w pazurach djabelskich już wówczas się znajdująca, będzie mogła upewnić się, że oczy moje widokiem upadku twego wcale się nie przerażą. Obawiam się jednak, że nie zechcesz podobną rozkoszą mnie obdarzyć. Dlatego też radzę ci, abyś, gdy słońce dopiekać pocznie, wspomniała na ów mróz, na który mnie naraziłaś i porównała go w myśli z obecnym skwarem; wówczas słoneczna spieka przyjemnem ciepłem ani chybi ci się wyda.
Niepocieszona wdowa z tych ostatnich słów uczonego poznała wreszcie wyraźnie jego okrutny zamysł. Wybuchnęła tedy płaczem od nowa i rzekła:
— Jeżeli już nic litości wzbudzić w tobie nie może, to niechaj cię pobudzi do niej chociaż miłość, którą pałasz do owej damy, o tyle rozumniejszej odemnie i jak sam mówisz, miłującej cię wielce. W imię jej miłości zaklinam cię, przebacz mi, podaj mi suknie i wypuść mnie z tego miejsca udręki.
Uczony na te słowa parsknął śmiechem, poczem, widząc, że trzecia godzina ranna już minęła, odrzekł:
— Zaiste, teraz, gdyś mnie na tę damę zaklęła, odmówić twojej prośbie nie mogę. Powiedz mi więc, gdzie się twoje suknie znajdują, a pójdę po nie i uwolnię cię stąd.
Wdowa, uwierzywszy jego słowom, uspokoiła się nieco i opisała mu miejsce, gdzie szaty ukryła. Rinieri oddalił się od wieży, poleciwszy swemu słudze, aby się nie ważył odchodzić na krok, ale czekał w pobliżu i wszelkiemi
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/567
Ta strona została przepisana.