— Rinieri! Pomściłeś się już nad wszelką miarę. Jeślim ja ciebie nocą na dziedzińcu moim o mało nie zamroziła, to ty upiekłeś mnie na tej wieży, dając mi przytem odczuć mękę głodu i pragnienia. Zaklinam cię na Boga wejdź tutaj i śmierć mi zadaj, ponieważ ja, słaba białogłowa, zabić się nie mam odwagi. Tego jednego domagam się od ciebie, tak wielka jest bowiem męczarnia, którą znoszę. Jeśli jednak nie chcesz i tej łaski mi wyświadczyć, to podaj mi szklankę wody, abym nią sobie usta zwilżyła. Gorączki, która mi wnętrze pali, samemi łzami przecie nie ugaszę.
Uczony po głosie mógł poznać mękę Heleny. Gdy obaczył okropny stan, w jakim jej ciało się znajdowało, poczuł litość od nowa. Oparł się jednak raz jeszcze temu wzruszeniu i rzekł:
— Nie umrzesz z moich rąk, przewrotna i zła kobieto, umieraj natomiast z swych własnych, jeśli masz ochotę potemu, szklanki wody zasię ku ugaszeniu gorączki tak się ode mnie spodziewaj, jak ja niegdyś, zmarznięty, spodziewałem się, że mnie w domu swoim ogrzejesz. Żałuję niezmiernie, że gdy mnie przy pomocy śmierdzącego nawozu z choroby wyleczono, to ty od zadanych twej piękności szwanków będziesz się mogła uwolnić pachnącą wodą różaną. Mnie groziła utrata życia lub kalectwo, ty zasię po poparzeniu, na kształt węża, który starą skórę zrzucił, piękniejszą jeszcze będziesz.
— O ja nędzna! — zawołała na to wdowa — oby Bóg wrogów moich tak pozyskaną pięknością obdarzył. A ty, okrutniejszy od dzikiego zwierzęcia, powiedz, jak śmiesz mnie w ten sposób zadręczać? Gdybym wśród mąk najokrutniejszych wytępiła rodzinę twoją lub któregokolwiek innego mężczyzny, zaliż sroższa kara spotkaćby mnie mogła? Nie wiem, zaiste, jaką sroższą torturę możnaby wymyślić dla zdrajcy, który całe miasto na zgubę wydał. Mało tego, żeś mnie udręczył znojem, wystawił na pożarcie przez muchy i osy, odmówiłeś mi jeszcze kropli wody, chocia morderców, na kaźń prowadzonych, często winem poją, gdy tylko tego zażądają. Widzę teraz, że nic cię od okrutnego zamysłu twego odwieść nie zdoła, żeś głuchy i ślepy na cierpienia moje, dlatego też bez jęku będę czekała na śmierć, poruczając duszę moją Bogu. Jego wzywam, do Niego się odwołuję, i przed Niego cię pozywam na Sąd sprawiedliwy!
To rzekłszy, powlokła się z wielkim wysiłkiem na sam środek tarasu, gdzie słońce najmocniej dopiekało, aby się rychlej śmierci doczekać. Tonąc we łzach nieustannych, znosiła tysiąc śmierci miast jednej i z bólu a pragnienia o mało rozumu nie postradała.
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/569
Ta strona została przepisana.