Tymczasem zbliżył się wieczór. Uczony pomyślał, że dość już tej kary będzie, dlatego też kazał słudze swemu wziąć suknie wdowy, poczem udał się do domu nieszczęśnicy. Na progu spotkał jej służkę, w wielkiej rozpaczy i trwodze pogrążoną.
— Gdzie się znajduje twoja pani? — zapytał.
— Panie — odrzekła służąca — nie wiem, co się z nią stało. Dzisiaj rano spodziewałam się, że znajdę ją w łóżku, do którego wczoraj przy mnie się położyła, aliści nie znalazłam jej tam ani gdzieindziej, mimo troskliwych poszukiwań, dlatego też widzicie mnie w ciężkiej obawie i trosce. Może wy, panie, możecie mi dać o niej wieść jakąś?
— Należałoby cię zaprowadzić na to miejsce, gdzie ona teraz się znajduje i ukarać cię podobnie za przewinę twoją — odparł uczony. I tak jednak, dalipan, nie ujdziesz moich rąk, ukarzę ciebie bowiem tak przykładnie, że nie przyjdzie ci już nigdy ochota na wydwarzanie się z ludzi.
Oddaj jej suknie i wskaż, gdzie ma szukać swojej pani.
Służka, poznawszy suknie, okrutnie się przeraziła, sądziła bowiem, że już swoją panią martwą znajdzie.
Pohamowawszy z trudem okrzyk zgrozy, zaraz po odejściu Rinieri, pobiegła ku wieży.
Tymczasem zdarzyło się, że jednemu robotników wdowy zabłąkały się gdzieś dwie świnie. Wybrał się na poszukiwanie ich, a zbliżywszy się do wieży, usłyszał nagle jęki nieszczęśliwej białogłowy. Zaciekawiony co to znaczy, obejrzał się za drabiną, która w pobliżu na ziemi leżała. Przystawił ją do wieży, wdrapał się po niej i, stanąwszy na ostatnim szczeblu, zapytał:
— Kto tam tak płacze?
Wdowa poznała swego robotnika po głosie. Zawoławszy nań po imieniu, rzekła:
— Idź po służącą moją i duchem tu ją przyślij.
— O dla Boga, Madonno, co was tutaj przywiodło — zawołał kmieć. Służka wasza szuka was przez dzień cały. Komuż jednak mogło przyjść na myśl, że się tu znajdujecie.
Rzekłszy te słowa, przymocował drabinę jak należało, a potem po służkę pobiegł. Spotkał ją po drodze. Wnet więc pojawili się oboje. Poczciwa dziewczyna, wstąpiwszy na drabinę, dała folgę łzom i, załamując ręce, zawołała:
— Pani moja, gdzie jesteście?
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/570
Ta strona została przepisana.