jej nietylko nieszczęśliwym na całe życie mógłbym pozostać, aliści wpaść nawet w paszczę Lucypera z San Galllo.
Tak wielką jednak jest miłość dla waszej osoby, która mi melon z Legnaia przypomina i tak niezmierną ufność w was pokładam, że nie czuję się na siłach odmówić żądaniu waszemu. Dlatego też gotów jestem opowiedzieć wam wszystko, pod warunkiem, że przysięgniecie na krzyż z Montesone, iż nigdy tego nikomu nie zdradzicie.
Mistrz nie szczędził zaklęć i przysiąg.
— Wiedzcie tedy, o mój miodowo-słodki mistrzu — rzekł Bruno — iż przed niedawnym czasem przebywał w naszem mieście wielki czarodziej i doktór nekromancji, nazwiskiem Michele Scotto. Odbierał on dowody głębokiej czci od najznaczniejszych w mieście ludzi, z których wielu dotąd jeszcze żyje. Gdy się już do wyjazdu gotował, przychylił się do gorącej prośby swoich przyjaciół i pozostawił tutaj dwóch najznamienitszych uczniów swoich z poleceniem, aby czynili zadość najmniejszym zachceniom szlachetnych Florentczyków, od których tyle czci i miłości był doznał. Uczniowie, posłuszni mistrzowi, pozostali w mieście, oddając owym panom rozliczne usługi w wielu sprawach miłosnych. Wreszcie, upodobawszy sobie Florencję i obyczaje mieszkańców, postanowili osiąść u nas na stałe. Po pewnym czasie weszli w związki ścisłej przyjaźni z kilkoma obywatelami tutejszymi, nie bacząc na to, czy ten, z kim się zaprzyjaźniają jest szlachcicem, czy nie szlachcicem, ubogim, czy bogatym człekiem, byleby tylko do gustu im przypadał. Pozyskawszy przyjaciół, utworzyli grono, z dwudziestu pięciu ludzi złożone, które najmniej dwa razy na miesiąc w pewnem, wskazanem przez nich, miejscu się zbiera. Tam każdy wyraża im swoje pragnienia, które tej samej nocy spełniane bywają. Z tymi dwoma czarnoksiężnikami wiąże mnie i Buffalmacca osobliwie poufała przyjaźń. Przyjęto nas do owego towarzystwa na równych prawach z innymi. Ach, gdybyście mogli widzieć przepyszne obicia komnat, malowidła na ścianach, po królewsku zastawione stoły, dokoła których krążą roje urodziwej służby płci obojej, owe nieporównane czary, dzbany z winem i butle, oraz inne naczynia ze złota i srebra, z których jemy i pijemy! Cóż dopiero mam powiedzieć o dobroci i obfitości potraw? Kto czego tylko zapragnie, zaraz to ma przed sobą. Nie jestem w stanie wyrazić wam, jakie dziwne dźwięki z rozlicznych instrumentów tam się rozlegają, ani jak wielka ilość świec woskowych przy tych biesiadach płonie, ani ile cukrów i win kosztownych na nasze skinienie czeka. Nie sądźcie także, mój milusi mistrzu, że siadamy do stołów w szatach, w których nas zwy-
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/581
Ta strona została przepisana.