wie, zapraszał go do siebie z rana, w południe i wieczorem i niezmierną życzliwość mu okazywał.
Wkrótce miłość ta tak się zwiększyła, iż zdało się, że doktór bez Bruna żyć i istnieć nie może. Bruno, któremu to wszystko wielce po myśli było, nie chcąc okazać się niewdzięcznym za tyle przywiązania i czci, wymalował doktorowi w komnacie jadalnej Post Wielki i Agnus Dei, nad bramą zasię wielki nocnik, aby po tym znaku klijenci doktora od innych medyków go odróżniali. Krom tego w sieni wymalował mu walkę myszy z kotami, którą doktór za arcydzieło uważał. Nie zaniedbywał przytem od czasu do czasu wspomnieć coś o swojem towarzystwie. Pewnego razu rzekł:
— Dzisiejszą noc spędziłem w towarzystwie naszem. Ponieważ królowa angielska już mi się nieco sprzykrzyła, kazałem sobie tedy na ten raz sprowadzić panią Gumedrę, małżonkę wielkiego chana Tarisu.
— Co to znaczy Gumedra? — spytał doktór. — Dalipan nie rozumiem tych wszystkich imion.
— O mój najdroższy mistrzu! — odparł Bruno. — Wcale się temu nie dziwię, słyszałem bowiem, że Ipokrad i Abiczenga nic o niej nie wspominają.
— Chciałeś zapewne powiedzieć: Hipokrat i Avicenna — poprawił doktór.
— Dalipan, powiedziałem, jak wiedziałem — odparł Bruno. Równie mało rozumiem się na tych waszych nazwiskach, jak wy na moich. Co się zaś tyczy imienia Gumedra, to znaczy ono w mowie Wielkiego Chana to samo, co u nas cesarzowa. Ach, cóż to za białogłowa! Powiadam wam, że zapomnielibyście przy niej o wszystkich medykamentach, klysterach i plastrach waszych!
Podobnemi słowami tak Bruno doktora rozdrażnił, że ten, pewnego wieczora nieco dłużej w jego towarzystwie pozostawszy, postanowił wreszcie wyznać mu najgorętsze pragnienie swoje. Bruno malował właśnie walkę myszy z kotami. Doktór zaczął w te słowa:
— Brunonie, Bogu jednemu wiadomo, że nie masz człeka na świecie, dla którego gotówbym tyle uczynić ile dla ciebie. Gdybyś mi nawet powiedział teraz: — idź do Peretoli, ani chybi, poszedłbym tam. Nie dziwuj się tedy, iż z całą ufnością o coś cię poproszę. Przed niedawnym czasem opowiedziałeś mi cuda o rozkosznym sposobie życia waszego wesołego towarzystwa. Wzbudziło to we mnie taką żądzę należenia do niego, o jakiej dotąd pojęcia nie miałem. Gdy mnie przyjmiecie, przekonasz się, że nie bez ważkiej racji z prośbą tą do ciebie się zwróciłem. Pozwolę ci nazwać mnie kpem, jeśli natychmaist po przyjęciu, nie sprowadzę sobie najpiękniejszej dziewczyny, jakiej zapewne nigdy nie wi-
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/583
Ta strona została przepisana.