— O mój Salabactto — rzekła zalotnica — teraz dopiero dowodnie przekonywam się, iż miłość twoja do mnie prawdziwą jest i szczerą, skoro, nie czekając, aż cię sama poproszę, tak wielką sumą pieniędzy chcesz mnie w ciężkiej potrzebie wspomóc. Wierę, i bez tego cała do ciebie należałam, teraz jednak po tym postępku, tem bardziej twoją własnością się staję. Nie zapomnę takoż nigdy, że ci życie brata mego zawdzięczam. Bóg jeden wie, z jaką niechęcią te pieniądze biorę, zwłaszcza, gdy pomyślę, że kupcem jesteś i że kupcy ciągle pieniędzy do prowadzenia różnych spraw potrzebują. Jedynie dla tej racji, że potrzeba mnie uciska i że mam nadzieję nieomylną, że w krótkim czasie dług mój uiszczę, pomoc twoją przyjmuję i zabezpieczam ją na wszystkiem, co tutaj widzisz. Rzekłszy te słowa, rzewliwemi łzami się zalała i rzuciła mu się w ramiona. Salabactto, widząc ją tak rozrzewnioną, ze wszystkich sił pocieszyć ją się starał. Przepędziwszy noc w jej domu, rankiem następnego dnia, na dalsze wezwania nie czekając, przyniósł jej pięćset błyszczących dukatów, które ona z śmiejącem się sercem i łzawemi oczyma przyjęła. Rzecz oczywista, że nie było mowy o wekslu lub o jakimkolwiek obliku. Salabactto poprzestał na prostej obietnicy.
Aliści ledwie zalotnica pieniądze do rąk pochwyciła, inne dla Salabactta czasy się zaczęły. Dawniej miał wolny przystęp do jej domu, ile razy mu się to tylko podobało, teraz zaczęły się pojawiać jakieś nieustanne przeszkody, wskutek których ledwie raz na siedem razy dostać mu się do niej udawało, ale i wtedy nawet nie witano go z takiem uniesieniem i nie przyjmowano z podobną radością, jak pierwej. Tymczasem czas, oznaczony na zwrócenie pieniędzy nie tylko się przybliżył, ale nawet miesiąc, a potem i drugi po terminie upłynął. Ilekroć Salabactto ośmielił się skromnie o długu napomknąć, piękne słówka miast pieniędzy otrzymywał. Wówczas dopiero przejrzał chytry zamysł białogłowy, a zarazem pojął, że w tej całej sprawie nic nie wskóra, nie mając kwitu ani świadków. Zresztą płonął wstydem na samą myśl użalenia się przed kimkolwiek, dla tej przyczyny, że go zawczasu przestrzegano, a pozatem i dlatego, że spodziewał się jedynie drwin zasłużonych.
Niepomiernie pognębiony opłakiwał w samotności swoją nierozwagę. Tymczasem, na domiar nieszczęścia, przełożeni przysyłali mu list za listem, aby im pieniądze za sprzedane towary przysyłał, bowiem ich koniecznie potrzebują.
W tym stanie rzeczy, nie mogąc ich prośbie zadosyć uczynić, postanowił Salabactto błąd swój przynajmniej jaknajprędzej ukryć i spiesznie odje-
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/598
Ta strona została przepisana.