dzał. Ilekroć przychodziło jednak do ceny sprzedażnej posiadłości, targ zawsze na niczem się kończył.
Bruno i Buffalmacco przedstawiali mu nieraz, że lepiejby uczynił, przehulawszy te pieniądze w ich kompanji, niż kupiwszy ziemię, z której chyba, na podobieństwo dzieci, gałki dla zabawy będzie lepił. Wszystkie te dobre rady odbijały się od niego jak groch od ściany. Nawet na skromną ucztę namówić go nie zdołali. Drażniło to ich niezmiernie. Pewnego dnia, gdy o uporze Calandrina rozmawiali, nadszedł właśnie jeden z ich towarzyszy, stręczyciel, imieniem Nello. Wszyscy trzej jęli się głowić nad tem, coby tu przedsięwziąć dla uraczenia się choćby raz jeden kosztem Calandrina. Wkrótce stosowny sposób do głowy im przyszedł. Umówili się szczegółowo, co każdemu z nich uczynić wypadnie i nazajutrz rano, w godzinie, kiedy Calandrino zwykł był z domu wychodzić, ustawili się obok drzwi. Po chwili ukazał się Calandrino. Zaledwie kilka kroków postąpił, zaszedł mu drogę Nello, witając go:
— Dzień dobry, Calandrino!
Calandrino odparł na to życzeniem, aby Bóg Nella dobrym dniem i dobrym rokiem obdarzył. W trakcie rozmowy Nello przystanął i jął się pilnie Calandrinowi przyglądać.
— Dlaczego mi się tak przypatrujesz? — zapytał zadziwiony Calandrino.
— Czy ci się dzisiaj coś w nocy nie przytrafiło? — rzekł Nello. — Całkiem niepodobny jesteś do siebie.
Calandrino przeraził się i zawołał:
— Biada mi! Cóżby to być mogło? Jakież to zmiany dostrzegasz we mnie?
— Wydajesz mi się wielce zmienionym — odparł Nello. — Zresztą to... czego się domyślam...
Rzekłszy te słowa, odszedł żywo. Calandrino ruszył dalej, mocno zaniepokojony, choć najmniejszej dolegliwości nie czuł. Wtem nawinął mu się Buffalmacco, który w trakcie całej rozmowy trzymał się nieco opodal i widział jak się Nello oddalał. Bufalmacco pozdrowił uprzejmie Calandrina, poczem spytał się go z wielką troskliwością, zali nie jest chory.
— Nie wiem — odparł coraz bardziej zatrwożony Calandrino — oto właśnie przed chwilą powiedział mi także Nello, że pozór mój jest całkiem inny niż zazwyczaj. Ach, bylebym tylko istotnie chory nie był!
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/620
Ta strona została przepisana.