jącą się temu, co w ciągu sześciu miesięcy miał otrzymać. Za otrzymane pieniądze mógł się stosownie przybrać, a takoż kupić rumaka, rynsztunek i wszystko, co do przyzwoitej wyprawy należało. Odjeżdżając ze Sjeny, począł się oglądać za kimś, kogoby mógł z sobą jako sługę zabrać. Fortarrigo, dowiedziawszy się o tem, pośpieszył do niego natychmiast i jął go usilnie prosić, aby go z sobą zabrał. Angiulieri odparł Fortarrigo, że uczynić tego nie może, jakkolwiek bowiem wiadomo mu dobrze, że do wszelkiej posługi jest zdatny, aliści i to wie, że Fortarrigo jest nieposkromliwym pijanicą i graczem. Fortarrigo zapewnił go uroczyście, że nałogów swoich będzie się wystrzegał i zapewnienie swe poparł zaraz tak wieloma zaklęciami i prośbami, że Angiulieri uległ wreszcie i na prośbę jego przystał.
Wyruszywszy pewnego ranka w drogę, skierowali się ku Buonconvento, gdzie się na obiad zatrzymali. Po spożyciu obiadu (skwar tego dnia okrutnie dokuczał) Angiulieri kazał przygotować sobie posłanie w ogrodzie, poczem rozebrał się przy pomocy Fortarriga i legł spać, przykazawszy służce, aby go o dziewiątej obudził.
Fortarrigo, ujrzawszy śpiącego Angiulieri, wymknął się do pobliskiego szynku i, podpiwszy sobie nieco, wdał się w grę z obecnymi tam szulerami. W krótkim czasie przegrał pieniądze, jakie miał przy sobie, a takoż i swoją suknię. Wówczas, żądny odegrania się, pobiegł w koszuli do gospody, gdzie spał Angiulieri, wyjął mu, pogrążonemu w śnie głębokim, wszystkie pieniądze z trzosa, powrócił do graczy i wkrótce znów całą sumę przegrał.
Angiulieri, wyspawszy się należycie, obudził się. Wstał, ubrał się i spytał o Fortarriga. Nie mogąc go nigdzie znaleźć, do tej myśli przyszedł, że spić się musiał obyczajem swoim i że teraz gdzieś się w kącie wysypia. Za karę postanowił zostawić go jego losowi. Kazał tedy osiodłać swego rumaka, aby udać się w drogę i w Corsignano innego sługę znaleźć. Gdy jednak, mając już wyruszyć, chciał gospodarzowi zapłacić, spostrzegł, że mu pieniądze zginęły. Wszczął wówczas wielki zgiełk, tak iż zbiegli się wszyscy, w gospodzie przytomni. Angiulieri krzyczał, że go niecnie okradziono i że wszystkich do więzienia w Sjenie wtrąci. W tej chwili zjawił się Fortarrigo, ubrany w koszulę. Przybył po suknie Angiulieri, które chciał zabrać, jak uprzednio zabrał był pieniądze. Ujrzawszy, że Angiulieri już na koniu siedzi, rzekł niewinnym głosem:
— Co to ma znaczyć, Angiulieri? Zali już w drogę wyruszamy? Zaczekaj jeszcze chwilę. Zaraz tu nadejdzie pewien hultaj, któremu za trzydzieści
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/626
Ta strona została przepisana.