pięknym gaju, znajdującym się w pobliżu ich domu. Wodząc za nią wzrokiem, ujrzał nagle wychodzącego z lasu ogromnego i straszliwego wilka, który rzucił się na żonę, chwycił ją za gardło, przewrócił na ziemię i usiłował ją porwać, mimo jej rozpaczliwego wołania o pomoc. Wreszcie białogłowa wydarła się z lutych pazurów, aliści ze srodze pokrwawioną twarzą i podrapaną szyją. O świcie, gdy Margarita zbudziła się, Talano rzekł do niej:
— Żono, jakkolwiek sprzeczność i złośliwość twoja wszystkie dni pożycia z tobą mi zatruwa, bolałoby mnie jednak, gdybyś jakiemuś nieszczęściu podległa. Posłuchaj tedy mojej rady i dzisiaj wcale z domu nie wychodź.
Gdy Margarita spytała go o przyczynę tej rady, opowiedział jej szczegółowie o śnie swoim. Żona, wysłuchawszy go, uśmiechnęła się złośliwie i rzekła:
— Kto komuś źle życzy, ten miewa niedobre sny! Udajesz wielką troskliwość o mnie, a śni ci się to, czegobyś pragnął dla mnie. Aliści bądź spokojny! Będę się strzegła tak dzisiaj, jak i jutro, i postaram się, abyś z nieszczęścia mego cieszyć się nie mógł.
— Wiedziałem zgóry — odparł na to Talano — że taką usłyszę od ciebie odpowiedź i że jak zwykle za dobro złem mi zapłacisz, jednakoż powtarzam ci raz jeszcze, nie wychodź dzisiaj z domu, a przynajmniej nie chodź do gaju!
— Dobrze, dobrze — odrzekła żona. — Możesz być pewien, że cię posłucham.
W duszy zaś rzekła do siebie:
— Rozumiemy się dobrze, łotrzyku! Chciałeś mnie zręcznie nastraszyć i odwieść od dzisiejszej przechadzki po gaju. Pewna jestem, że masz tam w gąszczu leśnym jakąś hultajkę i że nie chcesz, abym się z nią spotkała. Przyjemnie by mu było żyć pośród ślepych; znam go dobrze! Pójdę i przekonam się, co miał na myśli, przekonam się, choćbym cały dzień czatować miała.
Gdy tedy mąż odszedł od niej na chwilę, bez zwłoki pobiegła do gaju, ukryła się w najciemniejszej gęstwinie i wytężyła wzrok, czekając, zali kto nie nadejdzie. Gdy tak stała na czatach, nie myśląc o grożącem jej niebezpieczeństwie, nagle z gęstwiny pobliskiej wypadł olbrzymi, straszny wilk, który rzucił się na nią, uchwycił ją za gardło i usiłował porwać, jak małe jagnię. Biedna białogłowa zdołała tylko krzyknąć „Boże ratuj mnie!“ Drapieżne zwierzę tak silnie ją trzymało, że o obronie żadnej mowy być nie mogło i niechybnie
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/646
Ta strona została skorygowana.