Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/652

Ta strona została skorygowana.

o zarubinowanie wina i poczęstunek dla braci łykaczy? Myślisz, że ze mną jak z dzieckiem figle stroić można? — Tak przygadując walił go żelaznym kułakiem po pysku i garściami włosy wyrywał. Potem, wytarzawszy go w kurzu, rozdarł na nim suknie. Wszystko to stało się tak sprawnie i prędko, że biedny Biondello nie był w stanie spytać, co zawinił, ani słowa prośby wypowiedzieć. Słyszał wprawdzie o rubinowaniu i braciach łykaczach, aliści nie rozumiał, co to znaczy.
Wreszcie zbiegła się ćma ludu. Przytomni wyrwali z trudem Biondella, zbitego na kwaśne jabłko, z rąk pana Filippa, wytłumaczyli mu, za co rycerz tak się z nim obszedł i naganili go za to, że ośmielił się wysłać posłańca z podobną prośbą do pana Filippa, który przecie nigdy nie był człekiem do żartów. Biondello uniewinniał się, płacząc rzewnie i powtarzał po tysiąc razy, że nigdy mu na myśl nie przyszło z podobną prośbą kogoś do pana Filippa posyłać. Aliści co się stało, odstać się już nie mogło!
Przyszedłszy tedy nieco do siebie, Biondello, jęcząc i stękając, do domu się powlókł. Nie wątpił ani na chwilę, że to sprawka Ciacca. Wkrótce upewnił się o słuszności swego domysłu. Po kilku dniach, gdy mu już siniaki z oblicza zeszły, wyszedł z domu i zaraz prawie na progu spotkał Ciacca, który, pozdrowiwszy go z szyderczym uśmiechem, rzekł:
— Cóż, Biondello, jakże ci smakowało wino pana Filipa?
— Bodajby ci minogi pana Corso równie dobrze były smakowały — odparł Biondello.
— Wiedz — dodał Ciacco — że jeśli mnie zechcesz kiedyś znowu podobnie dobrą wieczerzą ugościć, to ja ze swej strony uczęstuję cię znowu tak przedniem winem, jak to, którego pokosztowałeś.
Biondello, przekonawszy się, że Ciaccowi więcej złego życzyć może, aniżeli mu go wyrządzić, schował urazę w głębi duszy i strzegł się odtąd drwić z przeciwnika o tak bystrem przyrodzeniu.