tów dla niej. Zarazem Ansaldo przypomniał Dianorze o danem mu przyrzeczeniu.
Dama, ujrzawszy kwiaty i owoce i wiele nowinek o cudownym ogrodzie usłyszawszy, jęła gorzko żałować danej Ansaldo obietnicy. Mimo to jednak, zdjęta ciekawością, wybrała się w towarzystwie wielu dam z miasta na obejrzenie tej wielkiej osobliwości. Przejęta szczerym podziwem, wróciła potem do domu z głębokim smutkiem na dnie serca; nękała ją bowiem myśl o niebacznie danem przyrzeczeniu. Smutek jej i zgryzota z dnia na dzień rosły, tak iż mąż zwrócił wreszcie uwagę na stan żony. Szlachetna dama milczała długo, wstydząc się przyznać do tego, co zaszło, wreszcie jednak nie wytrzymała i opowiedziała o wszystkiem.
Gilberto z początku gniewem się zapalił, potem jednak przekonawszy się, że zamysły jego żony szlachetne były, powściągnął swój gniew i rzekł:
— Dianoro, stateczna i cnotliwa białogłowa nie powinna przyjmować poselstw miłosnych i w tajne układy z kimś się wdawać. Słowa, wchodząc przez uszy, do serca się dostają przeto daleko większą moc mają, niż wielu ludzi sądzi, dla tego zasię, kto kocha, niepodobieństwa żadnego ani niemożliwości na świecie nie masz. Źleś postąpiła tedy, Dianoro, dając posłuch słowom miłości i podobną umowę zawierając. Ponieważ jednak uznaję czystość twoich intencyj i chcę cię od więzów obietnicy oswobodzić, pozwolę ci tedy uczynić to, na coby nikt inny zapewne nie pozwolił. Muszę ci wyznać takoż, że obawiam się czarnoksiężnika. Gdybyś pana Ansaldo zwiodła, ani chybi mógłby on przy pomocy czarodziejskich praktyk krzywdę i szkodę nam wyrządzić. Idź zatem do Ansalda, postaraj się, aby cię od obietnicy uwolnił, a jeśli te wysiłki na niczem spełzną, oddaj mu się ciałem, ale nie duszą.
Dama, usłyszawszy te słowa, rozpłakała się i rzekła:
— Nie chcę od ciebie tej łaski!
Gilberto jednak nie dał się zachwiać w raz powziętem postanowieniu.
Nazajutrz rankiem udała się tedy Dianora, w skromne szaty przybrana, w towarzystkie dwóch sług i pokojowej do domu pana Ansalda. Rycerz, usłyszawszy o przybyciu damy, zadziwił się wielce, kazał przywołać do siebie czarnoksiężnika i rzekł:
— Pójdź i zobacz, jaki skarb sztuce twojej zawdzięczam.
Poczem pospieszył na spotkanie damy, przyjął ją z godnością i z oznakami wielkiej czci, nie dając poznaki po sobie, że go grzeszne żądze palą. Po
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/695
Ta strona została przepisana.