sta, ale jako członek triumwiratu państwem rzymskiem zarządzał, żył w Rzymie pewien szlachetny obywatel, nazwiskiem Publius, Quinctius Fulvius. Syn jego, imieniem Tytus, młodzian wielkich zdolności, został wysłany do Aten dla dopełnienia nauk swoich. Ojciec polecił go staremu przyjacielowi swemu, szlachetnemu człekowi, imieniem Chremes. Chremes przyjął Tytusa do domu swego i swemu synowi za towarzysza go przydał, obydwóch zasię oddał pod poruczeństwo mędrca Aristippa.
Młodzieńcy, ciągle razem przebywający, podobni do się obyczajami i skłonnościami, tak ścisłą między sobą przyjaźń zawiązali, że chyba jeno śmierć rozdzielić ich byłaby zdolna.
Nauki swoje rozpoczęli wspólnie i jednakiemi zdolnościami obdarzeni, dościgli, ku wielkiej chlubie swojej, wyniosłych szczytów mądrości.
Ku wielkiej radości Chremesa, który sam nie wiedział kogo z nich bardziej po ojcowsku miłuje, młodzieńcy nasi przez trzy lata wspólne nauki pobierali, coraz bardziej w różnych umiejętnościach zawołanymi się stając. Po pewnym czasie Chremes, już w wieku szedziwym będący, z życiem się rozstał.
Strata ta obu przyjaciół równą boleścią przejęła. Jęli nosić po zmarłym jednaką żałobę, niby po wspólnym ojcu, tak że przyjaciele i krewniacy Chremesa nie wiedzieli, który z nich w nieszczęściu większej potrzebuje pociechy.
Gdy kilka miesięcy minęło, przyjaciele Gisippa i jego krewniacy poczęli go do ożenku nakłaniać. Swatali mu dzieweczkę wielkiej piękności, z szlachetnego rodu idącą. Zwała się Sofronja i zaledwie szesnastą wiosnę życia liczyła.
Przed umówionym dniem zaślubin, Gisippus poprosił Tytusa, aby poszedł z nim odwiedzić jego narzeczoną, której do tej pory nie był jeszcze widział. Gdy weszli do jej komnaty, Tytus, chcąc ocenić piękność oblubienicy, począł się jej uważnie przypatrywać. Wdzięk jej i uroda tak mu niezmiernie do gustu przypadły, iż od gorących pochwał wstrzymać się nie mógł i wkrótce zapłonął do niej szaloną miłością, nie dając jednak poznać po sobie, co się w jego duszy dzieje.
Zabawiwszy kęs czasu w domu dziewczęcia, dwaj przyjaciele pożegnali Sofronję i do domu powrócili. Tytus, ujrzawszy się samotnym w swojej komnacie, oddał się myślom o pięknej dziewicy. Im szczegółowiej wdzięki jej rozważał, tem silniejszym żarem się zapalał. Spostrzegł wreszcie, co się z nim dzieje i, wzdychając głęboko, zawołał do siebie:
— Biada ci, Tytusie! Dokądże to i ku czemu obracasz myśli twoje, miłość twą i nadzieję? Jakże to? Zali nie wiesz, że tak dla wyświadczonej ci przez
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/714
Ta strona została przepisana.