Chremesa i jego rodzinę gościnności, jako też dla ścisłej przyjaźni, z Gisippem cię wiążącej, powinieneś patrzyć na tę dziewicę ze czcią przynależną siostrze.
Dlaczego pozwalasz porywać się żądzy; jakiejż to zdradzieckiej poddajesz się nadziei? Otwórz oczy rozumu swego i opamiętaj się, nieszczęśniku. Daj do siebie przystęp rozwadze i żar swoich zmysłów pohamuj, okiełznaj szaloną żądzę, myśli swoje zwróć ku innej stronie, oprzej się pokusie i przemóż się póki czas jeszcze.
Nie przystoi ci, abyś miał pożądać tego, co z czcią twoją pogodzić się nie da, abyś gonił za tem, przed czem uciekać powinieneś, uciekać nawet wówczas, gdybyś był pewien osiągnięcia swego celu.
Cóż tedy uczynisz, Tytusie! Wyrwiesz, ani chybi, tę nieszczęsną miłość z serca, jeżeli resztka czci jeszcze ci w duszy pozostała!
Po chwili, myśl jego zwróciła się znowu ku Sofronji. Odrzuciwszy wszystkie poprzednie argumenta, jął tak rozumować:
— Prawo miłości — rzekł do siebie — potężniejsze jest od wszystkich innych. Łamie ono nietylko przyjaźń ale nawet zakon boży. Ileż to razy się zdarzało, że ojciec zakochał się we własnej córce, brat w siostrze, macocha w pasierbie? Takie uczucia stokroć trudniejsze są do pojęcia, niźli afekt przyjaciela do narzeczonej przyjaciela Młody przecie jestem, a młodość całkiem prawu miłości podlega. Co się przeto Amorowi podoba, to i mnie podobać się musi. Czyny szlachetne i ofiary są tylko latom dojrzałym właściwe. Pragnąć mogę tylko tego, czego chce miłość. Piękność Sofronji na afekt i podziw zasługuje; jeżeli tedy kocham ją, któż mnie za to ganić może? Przecie nie dlatego ją kocham, że do Gisippa należy, kochałbym ją bez względu na to, czyjąkolwiekby była. Los zawinił, że ją Gisippowi, przyjacielowi memu miast komuś innemu przeznaczył. Jeśli ona kochana być musi (tak musi, ze względu na wdzięki swoje) to Gisippus powinien się cieszyć, że właśnie ja, a nie kto inny ją miłuje.
Od tych sofismów przeszedł znowu, szydząc sam z siebie, do myśli wprost przeciwnych. Tak z jednego przeciwieństwa w drugie wpadając, kilka dni i nocy spędził, aż wreszcie, dzięki tej walce sen i apetyt postradał i znękany legł na łożu w niemocy ciężkiej.
Gisippus, który go w ciągu kilku dni w melancholji pogrążonego widział, a teraz chorym obaczył, zasmucił się wielce z powodu stanu jego i, nie odstępując go ani na krok, pokrzepić go się starał. Błagał go przytem usilnie i bez ustanku, aby powody swej zgryzoty i choroby mu wyznał. Tytus rozmaitemi
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/715
Ta strona została przepisana.