Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/741

Ta strona została przepisana.

przeniesiono śpiącego rycerza na przygotowane łoże, na którem sam sułtan położył djadem wielkiej ceny.
Dalej włożył sułtan panu Torello na palec pierścień z tak lśniącym karbunkułem, iż do płonącej pochodni był podobny. Następnie kazał mu przypasać do boku miecz, którego wartość trudno było oznaczyć. Pas był zapięty na klamrę, wysadzoną perłami, które na całym świecie nie miały sobie równych, oraz mnóstwem innych klejnotów. Na rozkaz sułtana postawiono u boków śpiącego dwa wielkie puhary, pełnie złotych dukatów, a u nóg jego wazy, pełne pereł, pierścieni, pasów i innych kosztownych rzeczy, któreby tutaj za długo wyliczać było.
Gdy już tego wszystkiego dokonano, ucałował Saladyn raz jeszcze pana Torello, poczem, dzięki sztuce czarnoksiężnika, łoże z rycerzem, śpiącym na niem, podniosło się ku górze, znikając po chwili. Sułtan pozostał długo jeszcze na tem miejscu, rozmawiając ze swymi panami o panu Torello.
Tymczateem uśpiony pan Torello, wraz ze wszystkiemi kosztownościami i ozdobami, złożony został w kościele San-Pietro w Ciel d‘Oro w Pawji, tak jak tego był pragnął.
Rankiem zakrystjan ze światłem w ręku wszedł do kościoła. Ujrzawszy niespodzianie tak bogate łoże, naprzód osłupiał z podziwu, a potem gwałtowną trwogą zdjęty, rzucił się do ucieczki. Opat i mnisi zapytali go, co się stało. Zakrystjan, ledwie dysząc, opowiedział, co widział.
— Zaprawdę — zawołał opat, wysłuchawszy go — coś niecnotliwego w tem się kryć musi. Nie jeden raz zakrystjan ten już w tym kościele bywał, lada czem tedyby się nie wystraszył. Pójdźmy tedy i obaczmy, co go tak zatrwożyło.
Opat kazał zapalić pochodnie, poczem wszedł z wszystkimi mnichami do kościoła. Ujrzawszy wspaniałe łoże i uśpionego na niem rycerza, stanęli na miejscu, nie śmiąc się zbliżyć. Tymczasem napój, panu Torello zadany, moc swoją utracił, i rycerz nasz zbudził się ze snu z głębokiem westchnieniem. Mnisi na ten widok rzucili się do ucieczki z krzykiem: Boże, ratuj!
Pan Torello na ten okrzyk otworzył oczy, obejrzał się i poznał odrazu, że znajduje się tam, gdzie być pragnął. Wielce rad temu, podniósł się z łoża i patrzyć począł na skarby, rozsiane wokół siebie.
Chocia wspaniałomyślność Salandyna znał już dobrze przedtem, jednakoż teraz dopiero cały jej ogrom pojął. Widząc uciekających mnichów, odgadł