przyjdźże znowu tak jak zawsze, na sam koniec mszy dopiero. — Rozumiesz? (wchodzi do kościoła razem z Filomeną. Brasi wchodzi do swej kuźni. Inni ludzie przechodzą przez plac — wchodzą do kościoła).
Alfio (do Nunzii). Tu masz — ośmnaście soldów. — A niech ci wyjdą na zdrowie, (zwraca się by odejść tą samą drogą, którą przyszedł).
Nunzia. A... gdzieżeście wy widzieli mego syna, kumie Alfio?
Santuzza (pociągając ją nieznacznie za spódnicę). — Nie pytajcie się go — na miłość boską!
Alfio (odwracając się). Dwadzieścia kroków od mego obejścia. O świcie — gdym wracał do domu. Śpieszył się widocznie, bo przebiegł, nie widząc mnie wcale. — Czy przysłać go tu do was, jeżeli go spotkam?
Nunzia. Nie, nie...
Nunzia. (do Santuzzy). Czemuś ty mi dawała znaki bym milczała?
Santuzza nic nie odpowiada; opuszcza tylko głowę.