Strona:PL Gloger-Encyklopedja staropolska ilustrowana T.2 151.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

ku odważnych mieszczan szczecińskich, uwiózł skrzynię z zamku szczecińskiego do odległego o mil 30 starego zamku we wsi Meterzynie, gdzie zamurował ją i zabił mularza, żeby nie zdradził tajemnicy. To wszystko wyczytawszy nasz Janikowski niby w owym skrypcie, robił mozolne, ostrożne i długie ze znacznym połączone kosztem poszukiwania, aż nareszcie skrzynię odkrył i przejrzawszy te niesłychanie ważne papiery, uwiadamia wszystkich, którym w przeszłości zginęły dokumenta, aby dla przekonania się o prawdzie, podawali mu treść takowych a on dostarczyć im je obiecuje się. Anna de Croy, wnuczka Filipa II księcia pomorskiego, usiłowała Janikowskiego pociągnąć do ciężkiej odpowiedzialności za potwarz rzuconą na jej przodka, że jakoby uwoził i ukrywał cudze dokumenta, skarżyła się więc przed wojewodą pomorskim Denhoffem, ale bezskutecznie, bo sam wojewoda kilka cennych familijnych nabył dokumentów, wierząc najmocniej w ich autentyczność. Proboszcz z Grudziądza, Dominikanie z Chojnic i Jezuici z Malborga, dali się także uwieść przebiegłemu fałszerzowi (w roku 1644 lob 1645), obsypując go pieniędzmi za wyszukanie zaginionych dokumentów. Ksiądz Polkowski przytacza całą ich korespondencję prowadzoną w najlepszej wierze z Janikowskim i podaje spis kilkudziesięciu podrobionych przywilejów pergaminowych. Aż w końcu sprawdziło się przysłowie, że „póty dzban wodę nosi, póki się ucho nie urwie.“ Mnogość posiadanych przez Janikowskiego dokumentów zrodziła ku takowym nieufność ludzi ostrożniejszych. Odkryto wreszcie w tych dokumentach rozmaite anachronizmy. Śmierć kr. Władysława IV sprawiła wprawdzie mitręgę w sprawie Janikowskiego i głosy były czas jakiś podzielone za i przeciw fałszerstwu. Dopiero na zjeździe stanów pruskich w Malborgu zacny opat oliwski występek udowodnił bardzo ciekawem swojem zeznaniem. Oto opowiedział, jak w imię dobra ogólnego postanowił użyć niewinnego podstępu i zapytał Janikowskiego, czy w zbiorze odkrytych dokumentów nie posiada zaginionego nadania kr. Zygmunta I na lasy dla opactwa oliwskiego. Janikowski, nie podejrzewając, że dokument ten wcale nie zaginął i znajduje się zachowany w archiwum klasztoru, odpowiedział po niedługiem czekaniu, że znalazł się u niego istotnie. Wówczas opat nabył falsyfikat, aby mieć dowód przez porównanie go z autentykiem i obecnym okazał. Oddano wówczas całą tę sprawę sądom w Gdańsku, o czem Janikowski powiadomiony, szybko umknął z pieniędzmi zagranicę. Osądzono go zaocznie wraz z jego wspólnikami na karę śmierci, ale wszyscy ukryli się już bezpiecznie w głębi Niemiec. Jeden tylko Korneli z Gdańska, szwagier Janikowskiego, w chwili kiedy go miano aresztować, sam sobie życie odebrał[1].

Fałszura. Rej wzmiankuje w „Zwierzyńcu“ o sukni zwanej falsarucha. Zapewne z tej nazwy powstała wspominana później nieraz „fałszura,“ gatunek długiej zwierzchniej sukni. „Z rana kapy włoskiej, w wieczór tureckiej używano fałszury“ — powiada Frycz Modrzewski.

Famulus, z łac. sługa, — Mączyński w słowniku z r. 1564 tłómaczy ten wyraz na polskie: „sługa, służebnik, pachołek.“ Famulusami nazywano w średnich wiekach giermków, usługujących rycerzom, magnatom, królom, w późniejszych czasach literatom i artystom. W Warszawie słynny był swego czasu Famulus Aloizego Żółkowskiego (Nowicki), który roznosił po mieście wydawanego przezeń „Momusa“.

Famurały, femurały, z łac. femoralia, gacie, pludry, bywały męskie i żeńskie. J. Kochanowski użył tej nazwy we „Fraszkach“. Linde powiada, że femurał był także nazwą fartucha i winnika.

Fandekel — nazwa pokrowca, jakby kap-

  1. W artykule fałszerstwo opuszczona jest wzmianka o fałszerstwach literackich, jakich dopuszczał się w najniewinniejszej chęci zabawienia swoich czytelników Konstanty Majeranowski, zasłużony swego czasu pisarz dramatyczny i redaktor wielu pism krakowskich (zmarły w Krakowie r. 1841). On to pomieszczał np. w „Pszczółce krakowskiej“ opisy uroczystości i zwyczajów domowych jakoby w papierach dawnych znalezione, tworzył zaś to wszystko sam, z takim darem naśladowania języka i ducha obyczaju, że Wójcicki i Łuk. Gołębiowski przedrukowywali później te opisy w swoich dziełach, biorąc za autentyczne. Przedrukowywał także ówczesny „Kurjer warszawski“ i „Tygodnik wileński,“ a później powtarzały różne czasopisma aż do ostatnich czasów, nie kwestjonując nigdy prawdziwości tych rzekomych dokumentów. Niedawno powtórzyło kilka czasopism warszawskich taki opis święconego u Radziwiłła w XVII w. Inne święcone jakoby u Chroberskiego rajcy w Krakowie, opisane przez Pszonkę w liście do żony swojej, przedrukował z „Pszczółki krakowskiej“ Tygodnik wileński w r. 1822, a potem Ł. Gołębiowski w dziele „Lud polski,“ wydanem r. 1830. Na szczęście Majeranowski w podrabianiu tego rodzaju opisów zachowywał wszędzie styl jednostajny, po którym łatwo poznać autora. Na próbę przytaczamy tu wyjątki z opisu wesela mieszczańskiego, jakoby z r. 1725: „Pogoda wróżyła szczęśliwe życie państwa młodych. O 7 wieczorem do kościoła ruszyli, kapela grała marsze, drużby w perłowych kontuszach, w żupanach kraprotowych, lite pasy, wiecheć kwiatów przy boku, między drużbami szedł pan młody. Druchen więcej było niż 10. Panna karpianka tak nasadziła kamieni, że aż łona biła (Nb. dziewice polskie nie stroiły się nigdy w klejnoty. Przyp. red.). Panna młoda, w bieli jak śnieg, nie miała nic świecącego: bo perły znaczą płacz, a drogie kamienie prorokują przygody; ale oczy jej świeciły jak gwiazdy. Starsze krewniaczki i kumki w różnych były jupkach, a chociaż gorąco wielkie dokuczało, dla ceremonii ubrały się w lisy, a nawet w kuny. Chłopcy jedni krzyczeli Vivat! a drudzy odpędzali Żydków. Panna młoda płakała, aż się zanosiła, co uważano za dobre. Wracających z takąż pompą od ślubu przywitali rodzice z chlebem i solą; w bochenku było 100 dukatów nowiusieńkich jak z igły. Matka zapytuje, czy świece na ołtarzu paliły się jasno; rozpłakała się z radości, gdy wszyscy upewnili, że tak jasno jak gwiazdy. Stoły w 4-ch izbach, przy których sadzano po starszemu. Jadła moc; smakował wszystkim marcypan przez Chrystjana z Królewca zrobiony: ma on sklep na Piwnej ulicy przy Zapiecku. Gospodarze radzi byli każdemu, rozweselał wszystkich żydek, który wyśpiewywał jak słowik“ i t. d. Gołębiowski tak dalece nie poznał się na powyższej mistyfikacyi, iż z powyższego opisu stawia wniosek: „że nasi mieszczanie, dostatkami zbliżając się do możniejszej szlachty, przesądami i rubasznością przytykali do gminu.“ Majeranowski podrabiał nietylko prozę. Jego utworu jest także słynna „piosnka braci kurkowych“ podyktowana mu jakoby przez 80-letniego staruszka, który miał nauczyć się jej od swego dziada. Dziwnem jest zaiste, że piosnkę powyższą przedrukowano wielokrotnie w różnych dziełach jako autentyczną, pomimo, że tak np. brzmi jej strofa 3-cia:

    A dalejże, kozernicy,
    Wbijcie kulkę do ruśnicy,
    Niechaj będzie okrągluchna,
    Smagła jak weselna druchna,
    A kto kurka zbije,
    Vivat! król niech żyje!