młodych istot, zamienioną została na kram. Wspomniałem wycierpianą w owej norze tęsknotę, wypłakane łzy, dławiące oszołomienie i strach, uciskający serce. Za każdym krokiem napotykałem rzeczy godne uwagi. Zaprawdę, pielgrzym w Ziemi Świętej nie odnajduje może tylu pamiątek wiary, a trudno chyba, by duszę jego przenikało świętsze wzruszenie. Oto jedno z tysiąca przeżyć: Szedłem z biegiem rzeki, aż do pewnej zagrody, kędy wędrowałem dawniej i gdzie stale puszczaliśmy kaczki po wodzie. Tutaj szliśmy ze sobą o lepsze, czyj kamyk najwięcej uczyni skoków po fali. Pamiętam dobrze, jak często patrzyłem w płynącą wodę, rojąc cuda niesłychane. Jakże fantastycznym wydał mi się kraj, w który dąży, i jakże rychło natrafiałem na przeszkodę dla wyobraźni. Ale nie dawała się opanować, biegła dalej, dalej, i tonąłem w kontemplacji niedosiężonej wzrokiem dali. Tak, powiadam ci, naiwnymi i tak szczęśliwymi byli przodkowie nasi, tak dziecięce żywili uczucia i taką była ich poezja. Wyrażenia Ulisesa o »niezmierzonym morzu«[1], o »nieskończonej ziemi«[2] jest tak prawdziwe, tak czysto ludzkie, tak pełne tajemnic. Cóż mi z tego, że mogę dziś za każdym uczniakiem powtarzać, że ziemia jest okrągła? Człowiekowi starczy kilku zagonów, by żyć i używać życia, a mniej jeszcze, by spocząć pod ziemią.
Bawię tutaj w książęcym zameczku łowieckim i nieźle mi z jego właścicielem, jest bowiem szczery i pełen prostoty. Otaczają go jednak dziwni ludzie, których nie pojmuję. Nie są to ludzie źli, a przecież nie wyglądają na uczciwych. Czasem wydają się nawet całkiem dobrymi, ale ufać im nie mogę. Często aż przykro mi słuchać, jak książę mówi o różnych rzeczach, które słyszał i czytał, nie zdając sobie sprawy, że powtarza biernie obce zapatrywanie, nie zaś własne, mimo, że je za swoje uważa.
Ceni też wyżej mój rozum i talenty niż serce, z którego przecież jestem dumny, gdyż ono jest źródłem całej